Amber Gold naciągnęło kilka tysięcy Polaków łącznie na około 80 mln zł. To sporo, ale nic w porównaniu z tymi, którzy dali się skusić na „szybkie pożyczki", „bez zbędnych formalności" w parabankach. Parabanki może nie zaprzepaszczają życiowych oszczędności jak Amber Gold, ale zawrotnymi opłatami i oprocentowaniem uniemożliwiają klientom zaoszczędzenie czegokolwiek przez lata. Działają bez prawnych regulacji, nie są ewidencjonowane, a oferują usługi tym, którzy stracili zdolności kredytowe.
W pierwszym półroczu instytucje nieobjęte nadzorem finansowym pożyczyły 1,17 mld zł, o jedną czwartą więcej niż rok temu. – Klienci mogą zadłużać się w kilku instytucjach naraz, spłacać starą pożyczkę, zaciągając nową – przyznaje Marcin Maciejewski, analityk porównywarki Finansowysupermarket.pl.
Z badań tej firmy, do których dotarła „Rz", wynika, że w pierwszej połowie roku zadłużenie Polaków w parabankach wyniosło 1,8 mld zł – to o 17 proc. więcej niż przed rokiem. W tym samym czasie rynek bankowych kredytów konsumpcyjnych się skurczył (o 3 proc.), choć i tak jest to potężna kwota – 130 mld zł.
Jak wyglądają typowi klienci parabanku? – To często ci, którym nie wystarcza do pierwszego i muszą posiłkować się niewielkimi kwotami, a w banku nie mają szans na kredyt – wyjaśnia Michał Sadrak z firmy doradczej Open Finance.
Firmy takie najczęściej działają lokalnie. Jeśli klient nie spłaca pieniędzy, wywieszają informacje o długu na drzwiach mieszkania, nachodzą w miejscu pracy. „Jak nie zapłaciłem dwóch rat, przyjechał pan w garniturze i zaczął straszyć, że dług będzie odsprzedany firmie, która tak mi rodzinkę urządzi, że szkoda gadać" – podobne techniki nękania przewijają się w wielu opowieściach. Nikt nie wie, ilu jest takich dłużników, nikt nie wymaga prowadzenia ewidencji przez parabanki.