Kuluarowa batalia o miliardy

Spotkanie szefa Rady Europejskiej z premierami wygląda jak giełda tematów przed egzaminem.

Aktualizacja: 22.11.2012 11:14 Publikacja: 22.11.2012 00:24

Negocjacje częściej niż w sali obrad toczą się w kulurach brukselskiej siedziby Rady Europejskiej

Negocjacje częściej niż w sali obrad toczą się w kulurach brukselskiej siedziby Rady Europejskiej

Foto: AFP

To nie będ

zie zwykły szczyt unijny, jakich po kilka odbywa się w każdym roku. Tym razem więcej się będzie działo w kuluarach niż na sali obrad.

Ten szczyt nie ma nawet swojego programu. Wiadomo, o której się oficjalnie zacznie – o godzinie 20 w czwartek – ale nie wiadomo, kiedy skończy. Teoretycznie mowa o szczycie 22–23 listopada, jednak wszystkie delegacje zostały poproszone o zarezerwowanie hoteli i samolotów do soboty.

Wszystko zacznie się jednak wcześniej, bo już o 10 rano w czwartek. Od tego momentu do 20 Herman Van Rompuy, przewodniczący Rady Europejskiej i gospodarz szczytu, będzie się spotykał osobno z przywódcami wszystkich państw UE. Będzie słuchał, jakie są ich życzenia i nieprzekraczalne granice ustępstw.

Zakulisowe targi

Na tej podstawie jego gabinet przygotuje nową propozycję negocjacyjną i przedstawi ją na sesji roboczej szefów państw i rządów wieczorem. Ona będzie podstawą do dalszych rozmów. Odbędą się najpierw na sali obrad, która po sesji roboczej stanie się także salą kolacji. Będą tam siedzieć tylko przywódcy. Już od grudnia 2009 roku, gdy wszedł w życie traktat lizboński, inni nie są dopuszczani do sali, nie ma też zorganizowanego odsłuchu w innych pokojach.

Premier może się więc kontaktować ze swoja ekipą esemesami lub w przerwach. Ale na takim szczycie jak budżetowy przewiduje się głównie spotkania dwustronne – Hermana Van Rompuya z przywódcami „problematycznych" krajów, czy konsultacje pomiędzy różnymi delegacjami narodowymi. – Wygląda to jak giełda w czasie egzaminów na uczelni – wspomina w rozmowie z „Rz" Jarosław Pietras, były minister ds. europejskich, który negocjował obecny wieloletni budżet na dwóch szczytach UE: w czerwcu 2005 z premierem Markiem Belką i w grudniu 2005 z premierem Kazimierzem Marcinkiewiczem. – Do gospodarza szczytu wchodzą zaproszeni przywódcy, inni siedzą w swoich pokojach albo spotykają się w barze czy na tarasie i wymieniają informacjami – opowiada. Gdy czują, że sytuacja wymyka im się spod kontroli, często korzystają z pośrednictwa mediów.

Tak było w grudniu 2005, gdy polska delegacja zorientowała się, że prowadzący wtedy negocjacje Tony Blair spotyka się z innymi, a kompletnie nie interesuje się polskimi postulatami. Marcinkiewicz wystąpił wtedy w polskiej sali na szybko zwołanej konferencji prasowej, żeby przypomnieć polskie postulaty i sprzeciw wobec aktualnej propozycji negocjacyjnej. Dziennikarzy przyszło mnóstwo, bo nic się wtedy nie działo. Informacja poszła w świat za pośrednictwem agencji i Marcinkiewicz zaraz został zaproszony na spotkanie do Blaira.

Teraz albo nigdy

Tym razem te spotkania będą się ciągnęły do późna w czwartkową noc i może przez cały piątek. Przed szczytem wszyscy uczestnicy, nawet Wielka Brytania, deklarują, że ich celem jest osiągnięcie porozumienia. Współpracownicy Van Rompuya zapewniają, że nie ma planu B.

Teoretycznie można zwołać kolejny szczyt np. w lutym 2013 i potem w ekspresowym tempie zdążyć przed końcem roku z przegłosowaniem szczegółowych regulacji. – Ale co zmieni się do lutego – pytał wczoraj retorycznie wysoki rangą unijny dyplomata. – Nic nie stanie się łatwiejsze – przekonywał. Jest co prawda rozważany wariant alternatywny w razie braku porozumienia – roczne budżety. O liczbach dyskutowano by co roku, ale stabilność finansowanych przez Unię projektów musiałyby zapewnić przepisy wynegocjowane niezależnie od budżetu. Teoretycznie i prawnie jest to możliwe, bo taka opcja nie wymaga jednomyślności, a tylko kwalifikowanej większości głosów. Ale brukselscy dyplomaci wskazują, że to przepis na kryzys polityczny. – Mielibyśmy bezustannie szczyty UE poświęcone budżetom – mówi dyplomata jednego z państw UE. Nikt nie chce dokładać kolejnego problemu do i tak długiej już ich listy Europy pogrążonej w kryzysie.

Jakie cięcia?

Najnowsza propozycja negocjacyjna została przedstawiona 13 listopada. Herman Van Rompuy praktycznie nie zmienił struktury wydatków opracowanej przez komisje Europejską w pierwszym projekcie z czerwca 2011 roku. Ale proporcjonalnie pościnał wszystkie kategorie wydatków. I tak w ostatniej wersji cały budżet ma się zamknąć kwotą 973 mld euro, czyli o 20 mld euro mniejszą niż obecny budżet 2007-13. I o 80 mld euro mniejszą niż w propozycji Komisji Europejskiej. Największą kategorię stanowi wspólna polityka rolna, która ma pochłonąć 364 mld euro. Mieszczą się w tym zarówno dopłaty bezpośrednie, jak i pieniądze na rozwój obszarów wiejskich. Najwięcej pieniędzy z tej kieszeni dostaje Francja. Druga potężna pozycja to polityka spójności – 309 mld euro. Największym jej beneficjentem jest Polska.

Mniejsze środki to mniejszy PKB

Ekonomiści zwracają uwagę, że cięcia w funduszu spójności oznaczają automatycznie mniejszy wzrost gospodarczy dla naszego kraju.

– Z ostrożnych analiz wynika, że środki unijne odpowiadają za od 0,7 proc. do 1 proc.    naszego wzrostu gospodarczego – mówi „Rz" dr Jerzy Kwiecień, ekspert BCC ds. rozwoju regionalnego i funduszy Unii Europejskiej. – Naszą gospodarkę ciągną też w dużej mierze inwestycje publiczne, które nie byłyby możliwe w takiej skali bez środków europejskich – dodaje. Zwraca uwagę, że wielu samorządowców czuje się wręcz zobowiązanych do znajdowania funduszy na inwestycje, żeby nie być później oskarżanych o to, że nie wykorzystują środków unijnych.

Wylicza też, że dzięki europejskim funduszom powstało w w naszym kraju ponad 300 tysięcy miejsc pracy.

– W przyszłej perspektywie budżetowej Polska gospodarka może dzięki unijnym środkom zyskać jeszcze więcej. Zwłaszcza że znaczna część środków będzie przeznaczana na inwestycje innowacyjne oraz badania i naukę – podkreśla Kwiecień.

– Politycy skupiają się na wielkich liczbach. Czy nasz kraj dostanie z Unii ponad 300 czy może 290 miliardów. To nie jest najważniejsze - uważa z kolei prof. Witold Orłowski, główny doradca ekonomiczny PwC.

– Lepiej wydać nieco mniej środków, ale zrobić to mądrze. Tak by później te zainwestowane pieniądze zwracały się przez lata. Wówczas wyższy wzrost PKB dzięki unijnym środkom nie będzie zjawiskiem jednorazowym, ale trwałym – dodaje.

Uwaga na administrację

Groźne dla Polski są nie tylko cięcia w dużych budżetowych liczbach, ale też zasady wydawania pieniędzy.

Polska i inne kraje korzystające z polityki spójności skarżą się, że w nowym budżecie o pieniądze unijne będzie znaczniej trudniej. Ostrzejsze będą warunki przyznawania funduszy na konkretny projekt, wyższy wymagany wkład własny.

– Może się okazać, że środki do wydania będą potężne, ale sposób ich wydawania będzie tak utrudniony, że Polska de facto na tym straci – mówi prof. Orłowski. – Lepiej, żeby nawet środki były mniejsze, ale żeby zasady ich wydawania były korzystniejsze – dodaje.

W konsekwencji zadłużonych polskich gmin może być po prostu nie stać na pieniądze z Brukseli. Ucierpieć mogą też polscy urzędnicy w instytucjach unijnych. Po ośmiu latach od rozszerzenia jest ich ciągle zdecydowanie mniej niż eurokratów pochodzących z porównywalnych liczbą ludności starych państw UE i zajmują najniższe stanowiska w hierarchii.

Według proponowanych dotychczas oszczędności zostanie bardzo utrudniony awans ze stanowisk niższych na wyższe, co blokuje polskie wpływy w kluczowej dla unijnych polityk administracji. Ponadto teraz Wielka Brytania proponuje 10-procentowe cięcia pensji, ale tylko dla niższych kategorii urzędniczych. Stracą na tym polscy administratorzy, ale nie brytyjscy dyrektorzy.

Z wyliczeń „Rz" wynika, że w tej kategorii menedżerów, których pensji Londyn nie chce ruszać, aż co 9. osoba to Brytyjczyk. A tylko co... 130. to Polak. Dla odmiany tam, gdzie Londyn chce oszczędności, Polakiem jest co 9. urzędnik, a Brytyjczykiem tylko co 36. Te szczegóły też będą przedmiotem negocjacji na szczycie.

Kto dostał najwięcej pieniędzy

Polska mocno walczy o unijny budżet, bo jesteśmy liderem w wykorzystaniu środków unijnych. Bogate kraje starej Unii chcą cięć, ponieważ więcej do budżetu UE wpłacają, niż z niego korzystają. Dlatego zwolennikami największych cięć, prócz Wielkiej Brytanii, są Szwecja, Holandia czy Finlandia, które korzystają ze środków UE w małym stopniu. Najwięcej pieniędzy z europejskiego budżetu Polska w ostatnich latach wydała na inwestycje infrastrukturalne związane z transportem.

Finanse
Polacy ciągle bardzo chętnie korzystają z gotówki
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Finanse
Najwięksi truciciele Rosji
Finanse
Finansowanie powiązane z ESG to korzyść dla klientów i banków
Debata TEP i „Rzeczpospolitej”
Czas na odważne decyzje zwiększające wiarygodność fiskalną
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Finanse
Kreml zapożycza się u Rosjan. W jeden dzień sprzedał obligacje za bilion rubli