Zakulisowe targi
Na tej podstawie jego gabinet przygotuje nową propozycję negocjacyjną i przedstawi ją na sesji roboczej szefów państw i rządów wieczorem. Ona będzie podstawą do dalszych rozmów. Odbędą się najpierw na sali obrad, która po sesji roboczej stanie się także salą kolacji. Będą tam siedzieć tylko przywódcy. Już od grudnia 2009 roku, gdy wszedł w życie traktat lizboński, inni nie są dopuszczani do sali, nie ma też zorganizowanego odsłuchu w innych pokojach.
Premier może się więc kontaktować ze swoja ekipą esemesami lub w przerwach. Ale na takim szczycie jak budżetowy przewiduje się głównie spotkania dwustronne – Hermana Van Rompuya z przywódcami „problematycznych" krajów, czy konsultacje pomiędzy różnymi delegacjami narodowymi. – Wygląda to jak giełda w czasie egzaminów na uczelni – wspomina w rozmowie z „Rz" Jarosław Pietras, były minister ds. europejskich, który negocjował obecny wieloletni budżet na dwóch szczytach UE: w czerwcu 2005 z premierem Markiem Belką i w grudniu 2005 z premierem Kazimierzem Marcinkiewiczem. – Do gospodarza szczytu wchodzą zaproszeni przywódcy, inni siedzą w swoich pokojach albo spotykają się w barze czy na tarasie i wymieniają informacjami – opowiada. Gdy czują, że sytuacja wymyka im się spod kontroli, często korzystają z pośrednictwa mediów.
Tak było w grudniu 2005, gdy polska delegacja zorientowała się, że prowadzący wtedy negocjacje Tony Blair spotyka się z innymi, a kompletnie nie interesuje się polskimi postulatami. Marcinkiewicz wystąpił wtedy w polskiej sali na szybko zwołanej konferencji prasowej, żeby przypomnieć polskie postulaty i sprzeciw wobec aktualnej propozycji negocjacyjnej. Dziennikarzy przyszło mnóstwo, bo nic się wtedy nie działo. Informacja poszła w świat za pośrednictwem agencji i Marcinkiewicz zaraz został zaproszony na spotkanie do Blaira.
Teraz albo nigdy
Tym razem te spotkania będą się ciągnęły do późna w czwartkową noc i może przez cały piątek. Przed szczytem wszyscy uczestnicy, nawet Wielka Brytania, deklarują, że ich celem jest osiągnięcie porozumienia. Współpracownicy Van Rompuya zapewniają, że nie ma planu B.
Teoretycznie można zwołać kolejny szczyt np. w lutym 2013 i potem w ekspresowym tempie zdążyć przed końcem roku z przegłosowaniem szczegółowych regulacji. – Ale co zmieni się do lutego – pytał wczoraj retorycznie wysoki rangą unijny dyplomata. – Nic nie stanie się łatwiejsze – przekonywał. Jest co prawda rozważany wariant alternatywny w razie braku porozumienia – roczne budżety. O liczbach dyskutowano by co roku, ale stabilność finansowanych przez Unię projektów musiałyby zapewnić przepisy wynegocjowane niezależnie od budżetu. Teoretycznie i prawnie jest to możliwe, bo taka opcja nie wymaga jednomyślności, a tylko kwalifikowanej większości głosów. Ale brukselscy dyplomaci wskazują, że to przepis na kryzys polityczny. – Mielibyśmy bezustannie szczyty UE poświęcone budżetom – mówi dyplomata jednego z państw UE. Nikt nie chce dokładać kolejnego problemu do i tak długiej już ich listy Europy pogrążonej w kryzysie.
Jakie cięcia?
Najnowsza propozycja negocjacyjna została przedstawiona 13 listopada. Herman Van Rompuy praktycznie nie zmienił struktury wydatków opracowanej przez komisje Europejską w pierwszym projekcie z czerwca 2011 roku. Ale proporcjonalnie pościnał wszystkie kategorie wydatków. I tak w ostatniej wersji cały budżet ma się zamknąć kwotą 973 mld euro, czyli o 20 mld euro mniejszą niż obecny budżet 2007-13. I o 80 mld euro mniejszą niż w propozycji Komisji Europejskiej. Największą kategorię stanowi wspólna polityka rolna, która ma pochłonąć 364 mld euro. Mieszczą się w tym zarówno dopłaty bezpośrednie, jak i pieniądze na rozwój obszarów wiejskich. Najwięcej pieniędzy z tej kieszeni dostaje Francja. Druga potężna pozycja to polityka spójności – 309 mld euro. Największym jej beneficjentem jest Polska.