Decyzja o mianowaniu prezesa banku centralnego Luksemburga członkiem zarządu Europejskiego Banku Centralnego, podjęta prze ostatni szczyt UE w Brukseli może doprowadzić do napięcia w stosunkach z Parlamentem Europejskim, co będzie utrudniać porozumienie w sprawie reform niezbędnych do rozwiązania kryzysu długu i sektora bankowego, bo eurodeputowani mają wiele do powiedzenia.
Yves Mersch dołączy do zarządu EBC 15 grudnia, jego kadencja w banku potrwa 8 lat. Sześcioosobowy zarząd jest główną częścią składową rady superbanku, która wytycza kierunki jego polityki. Do rady wchodzą także prezesi banków centralnych 17 krajów strefy euro. Członkowie zarządu zarobili w 2011 r. po 265 tys. euro, w tym 100 tys. niepodatkowane, resztę w wysokości 6 proc.
Decyzję o nominacji wstrzymywał Parlament Europejski, który uważa, że kraje Unii nie podjęły dostatecznych wysiłków, aby znaleźć odpowiednie kandydatki na stanowisko zwolnione w tym roku przez Hiszpana José Manuela Gonzaleza Paramo. Oponowała także Hiszpania, która również opowiadała się za kandydaturą kobiety, najlepiej Hiszpanki.
Mersch wyraził zadowolenie z wyniku „bardzo długiej procedury". Jest świadomy krytycznych opinii w parlamencie, i że odrzucenie jego kandydatury było głównie - ale nie tylko - „wyrazem zatroskania, że jest jeszcze wiele do osiągnięcia w zakresie równowagi płci".
Jego nominacja wywołała oburzenie kilku czołowych deputowanych. - Obywatele Unii osłupieli, gdy stwierdzili brak różnorodności płci w EBC i tak naprawdę w innych organizacjach Unii - stwierdziła Skaron Bowles, która przewodniczy wpływowej komisji ds. gospodarczo-walutowych PE. - Obecna decyzja podważa i dyskredytuje działania podjęte an rzecz demokratyzacji systemu zarządzania w Unii. EBC otrzymał członka dyrekcji bez demokratycznego mandatu. Przywódcy europejscy wysłali wyraźny sygnał o ich koncepcji procesu demokratycznego: niepraktyczne narzędzie nadaje się do wyrzucenia w kąt - dodała.