Chociaż mer Wilna Arturis Zuokas uspokaja, że miasto nie może zbankrutować, to ekonomiści uważają, że jest to realne.
- Wprawdzie w takim wypadku rząd będzie ratował budżet stolicy i ma na to kilka sposobów. Jednym jest wzrost części PIT odprowadzanej do stołecznej kasy . Wtedy jednak problemy Wilna staną się problemami całego kraju, kryzys się pogłębi lub coś wydarzy się w strefie euro i rząd nie znajdzie potrzebnych pieniędzy. Wtedy wileński ratusz nie będzie w stanie wykonywać swoich zobowiązań. A to oznacza techniczne bankructwo - mówi portalowi LRT Żygimantis Mauczulis główny analityk banku Nordea Lietuva.
Zdaniem Zuokasa obecna trudna sytuacja wieleńskiego samorządu to pochodna działania byłych władz miasta. Burmistrz chciał, by rząd zgodził się na wzrost PIT w 2013 r, tak by samorząd dostał więcej na swoje potrzeby. PIT wprawdzie wzrósł ale o 2 proc. do 42 proc. A Wilno stanie na nogi dopiero przy odpisach z podatku o stawce 60 proc.
- Na Litwie samorządy przypominają komitety wykonawcze czasów komunizmu sowieckiego, które tylko rozdzielają środki zatwierdzone przez rząd i parlament. Jeżeli ratusz jest niewypłacalny, to dług pojawia się w kasie państwa - twierdzi mer Wilna.
Ekonomista Swedbanku zgadza się, że „teoretycznie Wilno może zbankrutować", ale w praktyce jest to mało prawdopodobne. „Rząd udzieli raczej stolicy krótkoterminowego kredytu, by nie doprowadzić do upadłości".