Na koniec 2012 r. mieliśmy w kraju ok. 2,24 mln osób, które pracowały na własną rękę (i nie zatrudniały pracowników). To o ok. 78,6 tys., czyli 3,4 proc., mniej niż na koniec 2011 r. i największy spadek od co najmniej pięciu lat – wynika z badań aktywności ekonomicznej ludności (BAEL).
To także jeden z największych ubytków wśród krajów UE. W Niemczech np. liczba samozatrudnionych skurczyła się o ok. 82,7 tys. (3,3 proc.), a we Włoszech – o 32,6 tys. (0,9 proc.). Procentowo największy spadek zanotował Luksemburg – 7,8 proc. (1,1 tys.).
Jednocześnie w wielu krajach UE samozatrudnienie rozkwitło w 2012 r. Przykładowo w Wielkiej Brytanii przybyło 149 tys. małych firm bez pracowników (4,5 proc.), a w Hiszpanii – 90,7 tys. (4,7 proc.).
Kryzys na topie
Co ciekawe, ekonomiści zarówno wzrost samozatrudnionych w jednych krajach, jak i spadek gdzie indziej, wyjaśniają przede wszystkim reakcją na kryzys. – Gdy trudniej o pracę na etat, więcej osób decyduje się na ryzyko prowadzenia działalności gospodarczej – mówi Wioletta Żukowska z Obserwatorium Regionalnych Rynków Pracy. – Tak mogłoby być np. w Wielkiej Brytanii czy Hiszpanii, które też mają dosyć przyjazny klimat dla przedsiębiorczości – dodaje.
W Polsce też zwykle w okresach gorszej koniunktury przybywało jednoosobowych firm. Co się zmieniło w 2012 r.? – W Polsce sytuacja z samozatrudnieniem jest specyficzna. Znaczna jego część to osoby, które świadczą usługi dla jednego odbiorcy, czyli wcześniejszego pracodawcy. Tak naprawdę to alternatywna forma zatrudnienia wynikająca z ekonomicznego rachunku. Teraz, gdy pracodawcy muszą ograniczać zatrudnienie, to w pierwszej kolejności mogą zrywać współpracę właśnie z samozatrudnionymi, by chronić pracowników najemnych – dodaje Witold Polkowski z Pracodawców RP.