Tracą przez nie inwestorzy indywidualni, oszczędzający za pośrednictwem funduszy inwestycyjnych, a także – pośrednio – przyszli emeryci.
Od opublikowania rządowego raportu w sprawie OFE 26 czerwca w ciągu niecałych dwóch tygodni z warszawskiej giełdy mogło wyparować nawet ok. 20 mld zł (o tyle spadła w tym czasie kapitalizacja spółek wchodzących w skład indeksu WIG względem wskaźnika europejskich rynków wschodzących MSCI).
W rzeczywistości inwestorzy tracą znacznie więcej. Warszawska giełda pikuje od początku roku – WIG20 jest 12 proc. na minusie, a WIG ponad 3 proc. W tym samym czasie niemiecki indeks DAX zyskał 8 proc., nie wspominając już o amerykańskim indeksie S&P500, który jest już przeszło 20 proc. na plusie.
Jednocześnie straty mogą się okazać wielokrotnie większe niż do tej pory. Przed pogłębieniem bessy Warszawę uratowałby jedynie wariant „obligacyjny" – zakładający likwidację nieakcyjnej części portfeli funduszy emerytalnych, który jednak zdaniem ekspertów jest najmniej prawdopodobny. Tymczasem warszawskie spółki na naszych oczach tracą tzw. „premię". Kursy akcji w Warszawie przez lata funkcjonowania OFE były wyższe od kursów porównywalnych spółek z regionu, dzięki obecności dużych, lokalnych inwestorów instytucjonalnych o stałym dopływie gotówki do zainwestowania na giełdzie.
Jeżeli przyjmiemy, że najbardziej prawdopodobną wersją „skoku na OFE" będzie jeden z dwóch wariantów „dobrowolności" i na pozostanie w OFE zdecyduje się ok. 20 proc. oszczędzających, transfer do ZUS obejmie akcje o wartości ok. 90 mld zł, oszacowali analitycy Banku Pekao.