Przez długie miesiące fundusze obligacji korporacyjnych borykały się z odpływem kapitału. Czy ten problem dotknął też rynek private debt?
Niestety, doświadczamy tego zjawiska. Rynek private debt funkcjonuje w Polsce w oparciu o fundusze inwestycyjne, w których dominują inwestorzy indywidualni, więc nastawienie do tej formy inwestowania wpływa także na segment rynku, w którym operujemy. Ale w porównaniu z rokiem ubiegłym napływy do funduszy private debt są w wyraźnie lepsze, więc mamy uzasadnione nadzieje na rychłą zmianę trendu.
W ubiegłym roku private debt był pewną opcją na walkę z inflacją, szczególnie przy słabym rynku akcji. Ten złapał jednak w październiku dno, potem indeksy odbiły. To przeszkadza w zdobywaniu klientów?
Nie ścigamy się z rynkiem akcji na stopy zwrotu. Nie mam wątpliwości, że w przypadku większości inwestorów racjonalne jest inwestowanie zarówno w ryzyko kredytowe, np. poprzez fundusze private debt, jak i w rynek akcji. 2022 r. stanowił lekcję, że można doznać istotnych strat w jednym czasie zarówno na akcjach, jak i obligacjach skarbowych. Tym bardziej się cieszę, że udało nam się wypracować dodatnie stopy zwrotu we wszystkich zarządzanych funduszach, sięgające w niektórych przypadkach kilkunastu procent.
Uważam, że portfele polskich inwestorów są niedoreprezentowane, jeśli chodzi o ryzyko kredytowe, stąd też nie obawiam się, że dobra koniunktura na rynku akcji i wysokie stopy zwrotu miałyby stanowić faktyczną konkurencję. Wierzę, że przy merytorycznych analizach i decyzjach dotyczących alokacji portfela znalazłoby się miejsce na ryzyko kredytowe, w tym inwestycje typu private debt.
Co dzisiaj oferuje więc rynek private debt?
Staramy się w sposób powtarzalny przynosić realnie kilka procent stopy zwrotu powyżej depozytów bankowych czy obligacji skarbowych. Ponad dziesięć lat funkcjonowania niektórych z naszych funduszy pokazuje, że jest to absolutnie realne. Ten dodatkowy zysk ponad stopę wolną od ryzyka bierze się oczywiście z podejmowanego ryzyka kredytowego, a więc te stopy zwrotu nie są w żaden sposób gwarantowane. Jednak fakt stosunkowo długiej obecności na rynku niewątpliwie zwiększa naszą wiarygodność, pierwsze zainwestowane przez klientów środki obróciły się już w funduszach trzy–cztery razy. Najważniejsze, że dysponując w funduszu kapitałem kilkuset czy kilku tysięcy inwestorów, możemy istotnie rozproszyć ryzyko kredytowe pomiędzy przedsiębiorstwa czy branże, tak by kłopoty pojedynczego emitenta nie miały istotnego wpływu na stopy zwrotu całego funduszu.
Co oznacza to w praktyce?
W zależności od funduszu i poziomu podejmowanego ryzyka portfel obligacji i pożyczek powinien przynieść 14–17 proc. brutto w skali roku. Od tego trzeba odjąć koszty funduszu, koszty ryzyka kredytowego czy okresowego rozwodnienia wyniku niezainwestowaną w danym momencie gotówką, co może łącznie złożyć się statystycznie na 3–5 proc. w skali roku. Ale to oznacza, że i tak celujemy w stopy zwrotu zarówno w roku 2023, jak i 2024 na poziomie ponad 10 proc. netto, co powinno z powodzeniem pokonać nie tylko depozyty, ale także inflację i choć trochę odrobić realne straty z roku 2022.