Wtorkowej sesji na rynku walutowym wielu inwestorów z pewnością długo nie zapomni. Było w niej właściwie wszystko: dramatyczny spadek wartości złotego, interwencja NBP i dynamiczny zwrot o 180 stopni, a później znowu powrót słabości naszej waluty.
Otoczenie nie sprzyja
Nasza waluta jest pod presją już od pewnego czasu, co oczywiście ma związek z atakiem Rosji na Ukrainę, a także z sankcjami nakładanymi na Rosję. Inwestorzy na światowych rynkach uciekają od ryzykownych aktywów, do których zaliczane są takie waluty, jak chociażby złoty. Dodatkowo nie sprzyja nam położenie geograficzne.
To, co jednak działo się we wtorek na rynku, przeszło najśmielsze oczekiwania. Złoty po godzinie 10.00 zaczął deprecjację. Z każdą kolejną godziną handlu przyjmował coraz mocniejsze ciosy. Wydawało się, że gorzej być już nie może, ale każdy kolejny fragment notowań zmuszał do rewizji poglądów. W pewnym momencie złoty osłabiał się wobec głównych walut nawet o ponad 2 proc. Takie ruchy na rynku walutowym są rzadkością. W pewnym momencie za euro trzeba było płacić ponad 4,80 zł. Tylko więc w ciągu jednego dnia nasza waluta traciła wobec euro ponad 10 gr i była najsłabsza od 2009 r. Wycena dolara skoczyła do 4,31 zł.
– Zaczyna wkradać się panika. Globalny kapitał wycofuje się z regionu „na wszelki wypadek” – komentował na bieżąco sytuację w mediach społecznościowych Przemysław Kwiecień, główny ekonomista X-Trade Brokers.