JP Morgan w poniedziałek zrewidował prognozy dla Polski. Wzrost gospodarczy ma wynieść w 2017 r. nie 3 proc., tak jak wcześniej prognozowano, ale 3,4 proc. Zgadza się pan z tą prognozą?
Jest to poziom, który realnie gospodarka może osiągnąć. Ja w tej chwili oceniam, że wzrost gospodarczy w tym roku wyniesie 3 - 3,5 proc. Na pewno jednak nie należy popadać w hurraoptymizm po jednym miesiącu. Widać jednak pewnego rodzaju proces, zarówno jeśli chodzi o popyt, jak i odwrócenie łańcucha negatywnych zdarzeń w aktywności inwestycyjnej. Tutaj dołek był na przełomie III i IV kwartału i od tego momentu praktycznie cały czas jest lepiej. Sam I kwartał, ze względów sezonowych, zazwyczaj jest co prawda bardzo słaby w tym aspekcie, natomiast wydaje się, że ten proces poprawy jest na tyle wyraźny, że będzie kontynuowany w kolejnych miesiącach. Trzeba jednak pamiętać, że o ile ten rok może przynieść przyspieszenie wzrostu gospodarczego, i tak zapewne będzie, to z drugiej strony ze względów strukturalnych nasz wzrost gospodarczy w dłuższej perspektywie nie wygląda najlepiej. Chodzi mi tutaj przede wszystkim o zmiany, które zachodzą na rynku pracy zarówno od strony demograficznej, jak i regulacyjnej. Przez to przyspieszenie gospodarcze ma charakter koniunkturalny, a nie stałej poprawy. Będzie lepiej w tym roku, ale już 2018 r. może przynieść spowolnienie wzrostu.
Spowolnienie wzrostu, czyli co dokładnie? Poniżej 3 proc.?
Jest to realny scenariusz, patrząc na to jak kształtuje się ścieżka potencjalnego wzrostu. Tendencje nie są korzystne. 10 lat temu standardowy wzrost gospodarczy wynosił w Polsce 4 - 4,5 proc. Teraz za normę uznaje się 3 proc. To pokazuje, że potencjał wzrostu gospodarczego spada i spadek ten jest zbyt szybki jeśli chcemy domknąć lukę w dochodach Polaków względem Europy Zachodniej. Dziś cieszmy się z tego, że w krótkim terminie zarówno w krajowej gospodarce jest lepiej, jak i sytuacja ekonomiczna w Europie się poprawiła. To nam sprzyja i może przyczynić się do tego, że ten rok będzie zaskakująco dobry w porównaniu do oczekiwań sprzed kilku miesięcy. To jednak ma niewielki wpływ na to, gdzie będziemy za pięć lat.
Wróćmy jeszcze na chwilę do publikowanych ostatnio danych. Mimo, że były one zaskakująco dobre nie zareagował na to złoty. Dlaczego?
Trzeba pamiętać, że na złotego wpływa cały szereg czynników. Te lokalne owszem są istotne, natomiast w krótszym horyzoncie większy wpływ mają czynniki o znaczeniu globalnym. One sprzyjały złotemu przede wszystkim na początku roku. Kapitał znowu zaczął napływać na rynki wschodzące. W lutym natomiast w Europie znów zaczęło się mówić o ryzyku politycznym. To widać na niektórych rynkach. We wtorek obserwowaliśmy kolejny wzrost różnicy w oprocentowaniu długu francuskiego względem niemieckiego. To pokazuje, że inwestorzy zaczynają ponownie dzielić Europę. Zresztą także wtorkowe, bardzo solidne dane z Niemiec czy Francji, nie przełożyły się na wzrost kursu euro. Inwestorzy dochodzą do wniosku, że jeżeli ryzyko polityczne będzie rosło, różnice na rynku obligacji będą się pogłębiać, to Europejski Bank Centralny nie będzie reagował na lepsze dane. Będzie się bowiem bał tego, z czym tak długo walczył, czyli podziału Europy na lepszą i gorszą. Wracając do złotego... to, że sytuacja ekonomiczna Polski i najbliższego otoczenia się poprawia jest oczywiście na plus. Na razie jednak wspomniane czynniki polityczne równoważą pozytywne informacje z gospodarki.