Nie wszystkie kraje w Europie Środkowo-Wschodniej mają się tak samo źle. Inna jest sytuacja Rumunii i Litwy, które lada chwila mogą poprosić Komisję Europejską o specjalną pożyczkę na ratowanie bilansu płatniczego, czyli faktycznie chroniącą przed bankructwem. Inna Węgier i Łotwy, które już z takiej pomocy korzystają. A jeszcze inna Polski i Czech, które takich pieniędzy nie potrzebują. Ale wszystkim im potrzebna jest gwarancja, że w razie pogorszenia sytuacji nie zostaną same, a ewentualne pomysły większych państw na ratowanie gospodarki nie zaszkodzą mniejszym.
Właśnie tym ma się zająć nadzwyczajny nieformalny szczyt UE w niedzielę, 1 marca, w Brukseli, zwołany z inicjatywy przewodnictwa czeskiego, początkowo jako reakcja na bezustanne pretensje prezydenta Francji, który twierdził, że Praga na czele UE biernie przygląda się kryzysowi. Ale szybko się okazało, że to Czechy i inne nowe państwa członkowskie mają interesy do załatwienia.
Po pierwsze – chcą uzyskać pewność, że strefa euro nie będzie emitować wspólnych euroobligacji. Poprawiłyby one co prawda sytuację Włoch czy Grecji, ale znacznie utrudniły finansowanie budżetów Polski czy Węgier. Polska zapowiada, że będzie przeciwko, na razie przeciw są ciągle Niemcy. Ich zdaniem ratowanie Irlandii czy Grecji powinno się odbywać raczej przez specjalne pożyczki, a nie wspólne papiery dłużne. W ostatnich dniach pomysł skrytykowała też pozostająca poza strefą euro Szwecja.
Po drugie – chcą mieć pewność, że w Unii nie odrodzi się protekcjonizm. W piątek czeski premier Mirek Topolanek napisał o tym w artykule opublikowanym przez dziennik „Financial Times”. „System subsydiów i nielegalnych pożyczek nie przyniesie tak upragnionych owoców, ale raczej grona gniewu” – stwierdził. Topolanek ma nadzieję, że Unia będzie zjednoczona i nie zrezygnuje z promowanego przez lata na arenie międzynarodowej wolnego handlu.
Tematem dyskusji na szczycie mogą być również warunki wejścia do strefy euro. Traktat z Maastricht przewiduje, że waluta kraju kandydującego musi być wcześniej przez dwa lata w systemie ERM2 dopuszczającym wahania o +/- 15 proc. od tzw. kursu centralnego. Polski rząd chciałby skrócenia tego okresu. Popiera go węgierski premier. – Już sama taka zmiana, razem z jasno wyrażonymi intencjami wejścia do strefy euro ze strony zainteresowanych krajów, ustabilizowałaby waluty – powiedział Ferenc Gyurcsany. Węgier uważa, że niektóre kraje mogłyby się znaleźć w strefie euro już w ciągu najbliższych dwóch – trzech lat.