– Czeka nas szorowanie przy dnie ze wzrostem PKB minimalnie powyżej 0 proc. lub nawet skurczenie się gospodarki – uważa Tadeusz Chrościcki, ekspert Polskiej Konfederacji Pracodawców Prywatnych Lewiatan. Według niego konsumpcja indywidualna oraz inwestycje firm mogą spaść tak dalece, że na początku 2010 r. Polska nie będzie mogła się pochwalić realnym wzrostem PKB.
– Od jesieni 2009 r. zacznie się podnosić bezrobocie, płace realne już teraz spadają, a to spowoduje jeszcze większe niż w poprzednim kwartale ograniczenie spożycia indywidualnego – tłumaczy ekonomista. Powoli znika więc entuzjazm związany z osiągnięciem przez Polskę 1,1-proc. wzrostu gospodarczego w drugim kwartale 2009 r. Część ekonomistów obawia się wręcz, że najbliższe cztery kwartały będą gorsze niż poprzednie pół roku.
Nieco mniej pesymistycznie spadki konsumpcji prognozuje Jakub Borowski, ekonomista Invest Banku. – Konsumpcja będzie niższa, ale na razie istnieje coś, co nazywam efektem turystów na Giewoncie. Ludzie nie rezygnują z wydatków, najwyżej starają się je zracjonalizować cenowo, stąd kolejki turystów pod szczytem – podkreśla Borowski. Przyznaje jednak, że problemem może być coraz większy realny spadek inwestycji firm. – One nie mają wystarczająco dużo bodźców, by zaczynać nowe inwestycje – mówi. Podobnie uważa Łukasz Tarnawa, główny ekonomista PKO BP. – Czeka nas załamanie rynku mieszkaniowego. Do użytku oddawane są nowe mieszkania, ale od kilku miesięcy nie zaczyna się kolejnych inwestycji. A zastój w budownictwie pogorszy kondycję wielu innych branż – ocenia.
Ale zarówno Borowski, jak i Tarnawa nie spodziewają się, by tempo wzrostu PKB było niższe od tego z pierwszej połowy roku. – Chyba że ziści się prognoza drugiego dna recesji w USA i UE – zaznacza Borowski. Z szacunkami spadków nakładów inwestycyjnych o 10 – 15 proc. w skali roku na początku 2010 r. zgadza się prof. Stanisław Gomułka, główny ekonomista BCC i były wiceminister finansów. Dodatkowo uważa, że gwałtowny spadek importu (większy niż eksportu) był efektem tego, że firmy wykorzystywały i pozbawiały się zapasów półproduktów i surowców. – Dziś mają ich coraz mniej, a to oznacza, że import powoli może się zwiększać. Jeśli zaś nie zwiększy się popyt na nasze towary eksportowe, to dodatni efekt eksportu netto dla wzrostu gospodarczego może się szybko skończyć – tłumaczy prof. Gomułka.
Według niego prognozowanie dynamiki wzrostu gospodarczego na pierwsze dwa kwartały przyszłego roku obarczone jest nadal wieloma niewiadomymi. Spodziewa się jednak, że PKB będzie rósł w tempie 0 – 1 proc. felieton Piotra Kalisza