Katowicka strefa, która dzięki zmianie granic i powiększeniu gruntów o jedną czwartą liczy na 6,4 mld zł dodatkowych inwestycji oraz 19 tys. nowych miejsc pracy, czekała na decyzję rządu blisko dziesięć miesięcy. Tyle samo czeka na 300 nowych hektarów Tarnobrzeska SSE, która jest już zajęta w ponad 80 proc.
– Bez nowych gruntów nie będzie kolejnych inwestorów. A tym, co zostało, nikogo nie przyciągniemy – twierdzi dyrektor tarnobrzeskiego oddziału Agencji Rozwoju Przemysłu Marek Indyk. W strefie Euro-Park Mielec, gdzie na zgodę rządu trzeba było czekać siedem miesięcy, inwestorzy nie byli tak cierpliwi. – Kilka projektów przepadło. Firmy poszły za granicę – przyznaje kierownictwo strefy.
To nie pierwszy taki przypadek. W strefach brakuje już atrakcyjnych gruntów, więc spółki nimi zarządzające szukają nowych. Często pod konkretną firmę, z którą negocjują. Tymczasem załatwianie formalności trwa coraz dłużej. A to wystawia cierpliwość inwestorów na ciężką próbę. – Kilka lat temu, w czasach rządu, którego nie posądzałbym o sprzyjanie biznesowi, załatwiłem rozszerzenie w sześć tygodni. Teraz, przy rządzie najbardziej liberalnym, trwa to najdłużej – mówi szef jednej ze stref.
W Krakowskim Parku Technologicznym bliska rezygnacji z inwestycji była duża firma z sektora usług dla biznesu BPO (Business Process Offshoring). Czekała siedem miesięcy. – Musieliśmy się nagimnastykować, by ją zatrzymać – wspomina koordynator projektów w KPT Jacek Bielawski.
Zdaniem wicedyrektora w dziale doradztwa biznesowego PricewaterhouseCoopers Adama Żołnowskiego, procedury rozszerzania stref są zbyt skomplikowane. To poważny problem, bo utrudnia przyciąganie nowych firm. Zwłaszcza że od ubiegłego roku poziom inwestycji dramatycznie spada. – Już od pewnego czasu proponujemy, by decyzje o zmianie granic wydawał minister gospodarki, a nie rząd – twierdzi prezes Katowickiej SSE Piotr Wojaczek. Procedura byłaby krótsza, ominęłaby np. uzgodnienia pomiędzy resortami.