Z ankiety „Rz” przeprowadzonej wśród dziewięciu ekonomistów wynika, że gospodarka będzie rosła w 2011 roku w tempie 3,8 proc. PKB, a inflacja sięgnie 3,3 proc. To jednak wcale nie oznacza, że możemy spać spokojnie i nie martwić się zagrożeniami, jakimi straszą pesymiści.
Pozytywne oczekiwania dotyczące poziomu wzrostu gospodarczego nie do końca odzwierciedlają wszystkie zawirowania na zachodzie Europy. Nie przekładają się też na poszczególne segmenty naszego gospodarczego życia. Zupełnie blado zaś wypadamy w porównaniu z takimi krajami, jak Niemcy, Anglia czy Francja. – Nie mamy powodu do dumy, bo dzieli nas ciągle duży dystans cywilizacyjny, technologiczny i naukowy w stosunku do tych krajów, nie mówiąc o Stanach Zjednoczonych – stwierdza Stanisław Gomułka, ekonomista BCC. – Nie zaoferowaliśmy światu znaczących produktów i technologii, nie mamy jeszcze znaczących globalnie przedsiębiorstw czy uniwersytetów.
Profesor zaznacza jednak, że choć nie jesteśmy tygrysem azjatyckim i tempo doganiania jest ciągle ślimacze, to jednak jest ono dostatecznie duże, aby utrzymać na stabilnym poziomie około 1 proc. nasz udział w gospodarce światowej.
[srodtytul]Odkładane inwestycje[/srodtytul]
Tym, co martwi Michała Dybułę z BNP Paribas, jest wciąż słaba aktywność inwestycyjna sektora prywatnego i znaczne osłabienie tempa wzrostu eksportu w trzecim kwartale tego roku. – Odnotowaliśmy najgorszy wynik w Europie Środkowej i Wschodniej, i to pomimo wysokiego tempa wzrostu eksportu i importu w Niemczech – podkreśla ekonomista. – Nieciekawie wygląda też sytuacja na rynku pracy. Rośnie wprawdzie zatrudnienie, ale czasowe. Nie na czas nieokreślony. To oznacza, że pozycja pracowników jest słaba, a wzrost płac niski.