O obniżce obowiązkowych dotąd opłat do poziomu 0,03 proc. od kwoty transakcji poinformowały władze mińskiej giełdy walutowo-kapitałowej. To 67 razy mniej aniżeli dotychczasowa stawka, wprowadzona w styczniu. Wtedy obowiązkowy haracz dla państwa wzrósł aż 210 razy do 2 proc. od kwoty transakcji.

Nic dziwnego, że niewiele firm chciało w ten sposób pozbywać się coraz bardziej deficytowych walut. Sytuację pogorszyła przeprowadzona pod koniec maja dewaluacja miejscowego rubla na 36 proc.

Ruch na giełdzie prawie zamarł. Handluje się tutaj, jak podaje Reuters, obecnie ok. 30 proc. waluty napływającej na konta białoruskich eksporterów. I to tylko dlatego, że obowiązek odsprzedaży na giełdzie tych 30 proc. nałożyło na firmy państwo.

Rozwinął się za to czarny rynek, na którym dolary i euro są o 10 - 20 proc. droższe, aniżeli na oficjalnych sesjach na giełdzie. Bank centralny umożliwia zakup walut po kursie oficjalnym tylko dla importerów leków (tych, których nie produkuje się na miejscu), surowców energetycznych oraz na spłatę zagranicznych długów.