Już przed kryzysem wiadomo było, że banki powinny spełniać ostrzejsze wymogi kapitałowe. Trudno było jednak przeforsować ten argument w warunkach prosperity, gdy konieczność ograniczenia akcji kredytowej wydawała się ceną zbyt wysoką za unikniecie odległego bardzo ryzyka.
Po 2008 roku jednak wiele się zmieniło i podejście ostrożnościowe zyskało wielu zwolenników. W lipcu 2011 r. Komisja Europejska przedstawiła propozycje nowych przepisów, zmieniających strukturę współczynnika kapitałowego. Przepisy te mają wdrożyć ubiegłoroczne uzgodnienia szczytu G20 zwane Basel III (generalnie pomysł zmian struktury kapitału wyszedł od Komitetu Bazylejskiego). Ogólna relacja funduszy własnych do aktywów ważonych ryzykiem dalej będzie wynosić 8 procent. Jednak stosunek najlepszej części funduszy, czyli kapitału akcyjnego, do aktywów, ma wzrosnąć z 2 do 4,5 proc.
Poważnym problemem wcześniejszych wymogów kapitałowych była ich procykliczność. W dobrych czasach banki miały mało ryzykownych aktywów, więc mogły zwiększać akcję kredytową. Gdy tylko pojawiały się straty, musiały pozbywać się aktywów. Panaceum na tę wadę systemową mają stanowić dwa dodatkowe bufory kapitałowe. Jeden na tzw. zachowanie kapitałów, w wysokości 2,5 proc. aktywów (bufor ten mają tworzyć kapitały akcyjne). Jeśli w danym roku dana instytucja tego nie spełni, to spotkają ją ograniczenia w wypłacie dywidendy czy premii dla zarządu.
Drugi bufor, tzw. antycykliczny, będzie sumą zaskórniaków gromadzonych przez banki w czasach koniunktury. Z tej kieszeni będzie można brać pieniądze w razie pogorszenia się sytuacji gospodarczej. Taką politykę od lat stosuje nadzór hiszpański.
Upadek Lehman Brothers i kłopoty brytyjskiego banku Northern Rock boleśnie uzmysłowiły decydentom, jak ważna jest płynność. Obie instytucje utraciły płynność, bo wyschło