W porównaniu z 2009 r. udało się nam nadrobić dystans do znacznie bogatszej Unii o 2 pkt proc., a w porównaniu z 2008 r. – nawet o 7 pkt proc. – wyliczył Eurostat, europejski urząd statystyczny.
– To efekt procesów, które zachodzą w realnej gospodarce. Podczas gdy dwa lata temu prawie wszystkie kraje przechodziły recesję, my stanowiliśmy zieloną wyspę wzrostu. W ubiegłym roku gospodarki większości członków UE już rosły, ale u nas tempo rozwoju było jednym z najszybszych.?Stąd i nasze PKB per capita z uwzględniam siły nabywczej, czyli nasza zamożność, stosunkowo szybko zbliża się do unijnej średniej – wyjaśnia Marcin Peterlik z Instytutu Badań nad Gospodarką Rynkową.
W porównaniu z innymi krajami Unii w 2010 r., podobnie jak w 2009 r., znajdowaliśmy się pod względem zamożności na piątym miejscu od końca. Za nami są: Bułgaria, Rumunia, Litwa i Łotwa. Zaraz przed nami (różnica wynosi jeden – dwa punkty procentowe) plasują się Estonia i Węgry. – Oczywiście miłoby było, gdyby udało się nam awansować w tej pseudoklasyfikacji – komentuje Mateusz Walewski, ekonomista PwC. – Ale to nie jest celem samym w sobie.?Cel to jak najszybszy wzrost naszej gospodarki, tak, by doganiać zachodnich sąsiadów. A to, że inne biedne kraje też będą się bogacić, nie powinno nam przeszkadzać. To naturalny proces, zwykle mniej zamożne kraje rozwijają się szybciej.
W tym roku Polska może dalej zbliżać się do unijnej średniej, ale raczej nikogo nie wyprzedzi. Według prognoz Komisji?Europejskiej, nasza gospodarka wzrośnie w tym roku o ok. 4 proc. To więcej niż gospodarka Niemiec (2,9 proc.) czy Francji (1,6 proc.), ale mniej niż Estonii (8 proc.) czy Litwy (6,1 proc.).
Wracając do 2010 r., warto zauważyć, że kilka krajów UE zanotowało spory spadek swojego poziomu zamożności. Najbardziej ucierpiała Grecja, w 2009 r. jej ogólny dobrobyt wynosił 94 proc. unijnej średniej, w 2010 r. spadł do 90 proc. We Włoszech – do 101 proc., w Hiszpanii do 100 proc. (w obu państwa spadek wyniósł trzy punkty procentowe).