– Wystąpienia Camerona są niespójne. Najpierw mówi o moralnym kapitalizmie i zapowiada walkę z utrwalonymi grupami interesów, potem obwinia tych, którzy domagają się tego samego – stwierdził Chuka Ummana, wiceminister ds. biznesu w gabinecie cieni.
– Cameron musiał się wczuć w nastrój opinii publicznej, która krytykuje banki za doprowadzenie kraju do kryzysu. Ale teraz przypomina, że jego partia pozostaje ugrupowaniem, które ze wszystkich trzech największych partii najsilniej popiera wolny rynek i przedsiębiorczość – tłumaczy „Rz" profesor Jonathan Tonge z Uniwersytetu w Liverpoolu.
Konserwatyści potrzebują wsparcia biznesu do zrealizowania ambitnego planu reform. Wielu ekspertów uważa, że Cameron zamierza dokończyć wielką przemianę społeczeństwa zaczętą przez Margaret Thatcher. Wprowadzone przez nią reformy uderzyły w wiele grup społecznych, ale stworzyły grunt dla rozwoju biznesu i w ciągu kilku lat przeobraziły pogrążoną w zastoju Wielką Brytanię w jedną z najszybciej rozwijających się gospodarek w Europie. Obecny premier chce odchudzić państwo, a służby publiczne oprzeć na aktywności Brytyjczyków i filantropijnej działalności biznesu. Dlatego nie może sobie pozwolić na antybiznesową histerię.
Cameron początkowo uczestniczył w atakach na bankierów. Popierał m.in. odebranie tytułu szlacheckiego byłemu prezesowi Royal Bank of Scotland Fredowi Goodwinowi. Ale ostatnio stał się bardziej pojednawczy. Kiedy wybuchła awantura o premie dla dyrekcji Royal Bank of Scotland, który w zeszłym roku zanotował 2 miliardy funtów strat, Cameron zaapelował jedynie „o umiar". Dyrektor banku Stephen Hester zrezygnował z miliona funtów premii, ale inni pracownicy mają otrzymać bonusy.
– Torysi znaleźli się w niezręcznej sytuacji i narażają się na ataki. Premier Cameron wprowadzając bolesne reformy, tłumaczył, że wszyscy muszą ponosić wyrzeczenia i jadą na tym samym wózku. Nagle okazało się, że szefowie należącego do rządu Royal Bank of Scotland, obwinianego o przyczynienie się do kryzysu finansowego, mają dostać gigantyczne premie. Premier musi więc balansować. Chce zadowolić opinię publiczną, ale nie chce zrazić tradycyjnego elektoratu – mówi „Rz" prof. Steven Fielding z uniwersytetu w Nottingham.
Ale nawet w szeregach Partii Konserwatywnej słychać głosy, że ugrupowanie jest zbyt blisko związane z wielkimi korporacjami i działa w ich interesie. Mówi tak m.in. David Davis, który rywalizował z Cameronem o przywództwo torysów. Jego zdaniem premier nie zrobił nic, aby rozbić układy, na których oparty jest „brytyjski kapitalizm kolesiów". – Partia Konserwatywna w najmniejszym stopniu nie zmienia swoich relacji z biznesem. Pod wpływem kryzysu zwiększono kontrolę nad bankami. To chyba jedyna zmiana – uważa prof. Jonathan Tonge.