Era interwencji na rynku walutowym

Ostatnie lata to okres licznych interwencji rządów i banków centralnych na rynku walutowym

Publikacja: 08.06.2012 02:23

Era interwencji na rynku walutowym

Foto: Bloomberg

– Znajdujemy się w stanie międzynarodowej wojny walutowej – oświadczył pod koniec września 2010 r. brazylijski minister finansów Guido Mantega. Nawiązał w ten sposób do szybkiego w poprzednich miesiącach umocnienia reala, które według niego godziło w międzynarodową konkurencyjność Brazylii.

O ten stan rzeczy obwinił państwa Zachodu, które próbują osłabiać swoje waluty, aby przyspieszyć wzrost gospodarczy po recesji. – Na całym świecie waluty są sztucznie dewaluowane. To nam zagraża – tłumaczył Mantega, usprawiedliwiając liczne interwencje w celu osłabienia reala, jakich dopuszczały się w tamtym czasie brazylijski rząd i bank centralny.

Nowa tylko nazwa

Od początku marca brazylijski real osłabił się jednak wobec dolara o ponad 15 proc., bardziej niż jakakolwiek inna spośród 36 głównych walut (złoty stracił ponad 11 proc.). Jego deprecjacja zaczęła się zresztą już latem ub. roku i w efekcie dziś za dolara znów trzeba zapłacić dwa reale, tyle co latem 2009 r., zanim Mantega spostrzegł „wojnę walutową". Czy to oznacza jej koniec?

Niewiele na to wskazuje. Bardziej prawdopodobne jest, że po chwili wyciszenia na świecie znów dojdzie do fali interwencji walutowych. Cykl ten zostanie na dobre przerwany dopiero wtedy, gdy rozpocznie się trwałe ożywienie gospodarcze. Bo to, że broniąc się przed skutkami kryzysu, kraje będą osłabiały swoje waluty, było jedną z jego najbardziej przewidywalnych konsekwencji. Tyle że zanim brazylijski minister finansów nadał temu zjawisku chwytliwą nazwę, ekonomiści w swoich prognozach określali je mianem spirali „konkurencyjnych dewaluacji walut".

Wojna walutowa toczy się w swoistym rytmie. Gdy na rynkach finansowych dominuje optymizm, umacniają się waluty państw rozwijających się, zaliczane do grupy aktywów ryzykownych. To prowokuje ich władze do reakcji, w postaci bezpośrednich interwencji na rynku walutowym (skupu innych walut za krajową) oraz ograniczeń napływu tzw. gorącego kapitału.

Gdy z kolei rynkami finansowymi rządzi strach, inwestorzy wyprzedają ryzykowne aktywa i kierują kapitał do państw uważanych za „bezpieczne przystanie", głównie Szwajcarii, Japonii i USA. Wówczas to ich władze próbują powstrzymać zwyżkujące wskutek tego notowania swoich walut.

Uciążliwy dodruk

Pamiętne wystąpienie Mantegi wieńczyło kilkumiesięczny okres pesymizmu na rynkach związany z początkiem kryzysu w eurolandzie i obawami, że ożywienie w światowej gospodarce traci impet. Niepokój inwestorów przejawił się m.in. skokiem kursu jena wobec dolara do najwyższego poziomu od 15 lat. Aby doprowadzić do osłabienia waluty, Bank Japonii dodrukował 2,1 bln jenów (równowartość 25,2 mld USD). Była to jego pierwsza taka interwencja od 2004 r.

Słabnięcie koniunktury poskutkowało też spekulacjami, że amerykański bank centralny – Rezerwa Federalna – przystąpi do drugiej rundy tzw. ilościowego łagodzenia polityki pieniężnej (QE), czyli skupu aktywów za dodrukowane pieniądze. Ostatecznie rozpoczęła się ona kilka miesięcy później, ale już samo oczekiwanie na nią wystarczyło, aby dolar zaczął się osłabiać, a inne waluty wobec niego umacniać.

Rządy państw rozwijających się reagowały na to alergicznie, bo już pierwsza runda QE, która trwała od końca listopada 2008 r. do marca 2010 r., wyniosła kursy ich walut wobec dolara nawet o ponad 50 proc. w górę (tak było np. w przypadku południowoafrykańskiego randa). I choć sam Fed zapewniał, że celem tego programu jest obniżka rentowności amerykańskich obligacji, a wraz z nimi oprocentowania kredytów, a nie osłabienie dolara, ten uboczny skutek Waszyngton z pewnością uwzględnił.

Bo podobnie jak wiele innych państw Zachodu, USA starają się, aby eksport zastąpił zadłużonych konsumentów w roli głównego motoru ich gospodarki. Japonia i Szwajcaria, które już dziś mogą się pochwalić takim modelem rozwoju, nie kryją nawet, że ich interwencje na rynku walutowym mają na celu obronę eksporterów.

Mantega tylko częściowo ma jednak rację, obarczając winą za rozpętanie wojen walutowych Zachód. Dla takich państw jak Brazylia deprecjacja dolara nie byłaby tak dotkliwa, gdyby jednocześnie nie osłabiały się powiązane z nim waluty, zwłaszcza chiński juan (Pekin od 2005 r. pozwala na stopniowe umocnienie swojej waluty, ale w lipcu 2008 r. na dwa lata zamroził ten proces).

Kolejna odsłona

Od jesieni 2010 r. front „wojny walutowej" kilkakrotnie się przenosił. Drugiej rundzie QE w USA, która wzbudziła apetyt inwestorów na ryzyko, towarzyszyły interwencje na rynku walutowym państw rozwijających się. Gdy latem 2011 r. nastroje na rynkach znów się pogorszyły, do akcji wkroczyły banki centralne państw-bezpiecznych przystani. Najgłośniejsze były działania Szwajcarskiego Banku Narodowego (SNB), który we wrześniu ub.r. zapowiedział, że nie dopuści do spadku kursu euro poniżej 1,20 franka.

Ta „werbalna" interwencja SNB okazała się skuteczna, ale też pociągnęła za sobą skutki uboczne. Ostatnia eskalacja kryzysu fiskalnego w strefie euro spowodowała silną aprecjację innych niż frank bezpiecznych walut: jena i dolara.

Zaniepokojenie tym stanem rzeczy wyraził ostatnio japoński minister finansów, wskazując, że inne kraje G7 nie mają nic przeciwko próbom osłabienia jena. Jednocześnie na rynkach nasiliły się spekulacje, że kolejną rundę łagodzenia polityki pieniężnej szykuje Fed.

Masz pytanie, wyślij e-mail do redaktora sekcji „Świat ekonomii" Waldemara Grzegorczyka w.grzegorczyk@rp.pl

– Znajdujemy się w stanie międzynarodowej wojny walutowej – oświadczył pod koniec września 2010 r. brazylijski minister finansów Guido Mantega. Nawiązał w ten sposób do szybkiego w poprzednich miesiącach umocnienia reala, które według niego godziło w międzynarodową konkurencyjność Brazylii.

O ten stan rzeczy obwinił państwa Zachodu, które próbują osłabiać swoje waluty, aby przyspieszyć wzrost gospodarczy po recesji. – Na całym świecie waluty są sztucznie dewaluowane. To nam zagraża – tłumaczył Mantega, usprawiedliwiając liczne interwencje w celu osłabienia reala, jakich dopuszczały się w tamtym czasie brazylijski rząd i bank centralny.

Pozostało 88% artykułu
Finanse
Najwięksi truciciele Rosji
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Finanse
Finansowanie powiązane z ESG to korzyść dla klientów i banków
Debata TEP i „Rzeczpospolitej”
Czas na odważne decyzje zwiększające wiarygodność fiskalną
Finanse
Kreml zapożycza się u Rosjan. W jeden dzień sprzedał obligacje za bilion rubli
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Finanse
Świat więcej ryzykuje i zadłuża się. Rosną koszty obsługi długu