Podczas sejmowej debaty budżetowej minister Rostowski stwierdził, że to innowacyjność musi stać sie „motorem polskiej gospodarki w drugiej połowie przyszłej dekady, kiedy Polska powinna dogonić unijną średnią zamożności".

Gdyby spełniła się wizja ministra, byłaby to świetna wiadomość, bo oznaczałoby to znacznie podwyższenie poziomu życia Polaków. Przypomnijmy, że obecnie nasza zamożność to 65 proc. unijnej średniej (dane za 2011 r.), a jeszcze mniej w prównaniu z Zachodnią Europą.

Zdaniem ekonomistów nadrobienie dystansu cywilizacyjnego do UE w ciągu 15–17 lat nie jest niemożliwe. – Ale jest też sporym wyzwaniem – mówi Wiktor Wojciechowski, główny ekonomista Invest-Banku. – Wymagałoby, byśmy stale rozwijali się w tempie o 3 pkt proc. szybszym niż Unia – analizuje Wojciechowski. Na przeszkodzie mogą stanąć jednak dwa czynniki.

Przez ostatnich dziesięć lat nasza gospodarka rzeczywiście rosła znacznie szybciej niż średnio w UE. Ale pomógł nam kryzys i kurczące się PKB nie tylko w krajach południa, ale też w Niemczech czy Wielkiej Brytanii. To właśnie w najbardziej kryzysowym 2009 r. nasz poziom zamożności dokonał rekordowego skoku – o 5 pkt proc.

Jednocześnie im bliżej do średniej, tym trudniej się do niej zbliżyć. – Im bardziej jest rozwinięta nasza gospodarka, tym trudniej uzyskiwać wysoką dynamikę PKB – mówi Wojciechowski. – Nie mamy już takich łat-wych rezerw zwiększania produktywności i PKB, co może oznaczać, że cele postawione przez ministra są zbyt optymistyczne.