Norwegia, kraj ropą płynący

Norwegowie pracują tylko tyle, by wystarczyło im na wygodne życie. Korzystają na tym imigranci, w tym Polacy.

Publikacja: 12.04.2013 23:39

Korespondencja z Oslo

Dziesiąta wieczorem, warszawskie lotnisko im. Chopina. Właśnie odlatuje samolot Norwegian Air Shuttle do Oslo. Za mną długa kolejka dziwnie milczących mężczyzn w wieku 35–50 lat. To Polacy wracający do pracy po weekendzie spędzonym w kraju.

W samolocie się prześpią, odpoczną. Ich wypoczynku nie zakłóci nawet grupka młodych Norwegów, którzy  wyraźnie do ostatniej chwili korzystali ze zdecydowanie tańszego alkoholu w Polsce.

Tych albo podobnych Polaków usłyszę następnego dnia na rusztowaniach na remontowanych kamieniczkach Oslo. Nawet nie słychać przekleństw, jakie normalnie dominują w dialogu na polskich budowach. Pracują w Norwegii, gdzie cieszą się wszystkimi przywilejami, jakie należą się miejscowym. Jeśli zatrudnieni są legalnie, mają nie tylko wysokie pensje, ale też ubezpieczenie i opłacone składki emerytalne.

Dobrobyt w skandynawskim stylu

Dzisiaj Norwegia jest w Europie niezwykłą wyspą spokoju i dobrobytu. Nie luksusu, bo to nie jest w norweskim stylu. I mekką dla imigrantów, którzy jeśli potrafią uczciwie i ciężko pracować, przy wypłacie stwierdzają, że się to opłaca.

Wczesnym popołudniem na nabrzeżach spacerowicze, jak na wakacyjnym deptaku. Jedzą lody, przesiadują w restauracjach, gdzie natychmiast są troskliwie otulani kocami i owczymi skórami, bo mimo wiosennego słońca zimowy chłód jeszcze ciągnie. To nie turyści, tylko Norwegowie, którzy – wydawałoby się – o tej porze powinni być w pracy. Dla większości z nich nie jest to również zwykły wypad na lunch, bo zazwyczaj przynoszą sobie do pracy jedzenie z domu. Po co niepotrzebnie wydawać pieniądze?

Najczęściej okazuje się, że w pracy już byli i ją skończyli. 30-godzinny tydzień wystarcza im, żeby żyć dostatnio, kupić albo wybudować letni domek nad fiordem i zjeść dobry obiad, którego cena dla przechodnia z reszty Europy wydaje się prawdziwą ekstrawagancją. Dwie małe kanapki i dwa kieliszki wina? 50 euro.

Przy nabrzeżu stoją jachty, które wydają się skromnymi łódkami w porównaniu z tymi zacumowanymi w porcie Monte Carlo czy nawet w pogrążonych w kryzysie miastach hiszpańskich: Barcelonie czy Alicante.

Nie ma tu przepychu typowego dla krajów, które żyją z ropy i gazu. Na ulicach Oslo nie rozbijają się drogimi autami sportowymi zblazowani młodzi ludzie. A benzyna nie jest dotowana – za litr E95 trzeba zapłacić równowartość 1,8 euro, czyli tyle,  jeśli nie więcej, ile na najdroższych stacjach w Europie.

5,3 tys. euro wynosi obecnie średnia płaca w Norwegii

Uwagę zwracają za to świecące nocą błękitnym światłem parkingi dla aut elektrycznych. Bezpłatne, bo rozwój elektrycznej motoryzacji jest tu pod kloszem. Państwo z przyjemnością dopłaca do ekologii.

Wśród krajów członkowskich Organizacji Współpracy Gospodarczej i Rozwoju (OECD) Norwegia należy do tej grupy, która opowiada się za skróceniem czasu pracy. Przy tym 61 proc. populacji jest aktywne zawodowo. Praktycznie tyle samo ile w Grecji, na Węgrzech, w Hiszpanii czy we Włoszech. Czyli w tych krajach, które dzisiaj przeżywają najgłębszy kryzys i cierpią z powodu bardzo wysokiego bezrobocia.

Mniejsza konkurencyjność

W tym kraju pracuje się coraz mniej, bo boom naftowo-gazowy wywindował zarobki w całej gospodarce. Teraz, nawet w kryzysie, ropa pozostaje bardzo droga, a rząd w Oslo głowi się nad tym, w jaki sposób odzyskać dawną konkurencyjność. Motywacja do zwiększania wydajności jest słaba, bo bezrobocie wynosi jedynie 3,6 proc. Czyli praca jest praktycznie dla wszystkich.

Przy tym przy Europie w recesji PKB w ubiegłym roku wzrósł o 3,5 proc., a średnia płaca wynosi 5,3 tys. euro, około 60 proc. więcej niż średnia europejska. A od 2000 roku zwiększyła się jeszcze o 63 proc. – jak wynika z oficjalnych norweskich danych statystycznych.

Dag Aarnes, główny ekonomista Stowarzyszenia Przedsiębiorców Norweskich, narzeka, że stało się to bez jakiegokolwiek pozytywnego efektu dla gospodarki. Płace nie spadają, mimo że rokrocznie do Norwegii, która ma 5 mln obywateli, przyjeżdża 50 tysięcy emigrantów. Najczęściej są to nisko wykwalifikowani robotnicy.

Dlatego imigranci nie są w stanie zwiększyć konkurencyjności kraju, która systematycznie spada od 2006 roku. I mimo szczelnych barier ochronnych w Norwegii produkuje się coraz mniej, bo bardziej opłaca się importować towary, niż wytwarzać na miejscu.

Astronomiczne koszty pracy

Kvaerner – norweski gigant stoczniowy specjalizujący się również w produkcji platform naftowych – nie wygrał przetargu ogłoszonego przez naftowy koncern Statoil, bo koreański Daewoo & Marine Engineering był znacznie tańszy. Przy tym sami ludzie z Kvaernera przyznali, że za wyższą cenę wcale nie byli w stanie zagwarantować wyższej jakości, niż zrobili to Koreańczycy. Mimo to ich koszty były wyższe o 15 proc.

Norwegian Air Shuttle – drugi po szwedzko-duńsko-norweskim SAS przewoźnik lotniczy w tym kraju – mimo że zwiększa wydajność pracowników jak może, to i tak ma koszty pracy dwukrotnie wyższe od nisko kosztowego Ryanaira. I nie ma znaczenia, że Norwegian nie oszczędza pieniędzy tak jak irlandzka linia.

Nie jest typowym lowcostem, tylko linią hybrydową, która nie ściska przesadnie odstępów między fotelami, pozwala bez problemu wnieść na pokład torebkę czy laptop oprócz ważącego 10 kg bagażu podręcznego, nie każe drukować kart pokładowych i nie grozi, że trzeba będzie płacić za toaletę. Niemniej prezes i największy udziałowiec  Norwegiana Bjorn Kjos ostro rozgląda się teraz za zagranicznymi pracownikami pokładowymi, zwłaszcza w taniej Azji, bo od 1 stycznia zamierza oferować bezpośrednie loty Oslo-Bangkok.

Nic się nie zmieni

Za kilka miesięcy w Norwegii odbędą się wybory. Zapewne nic nie zmienią w tym kraju, bo Norwegom nie jest potrzebny nikt, kto miałby ich pobudzić do większej aktywności. Budżet jest bezpieczny, więc rząd jest bezpieczny.

Wszyscy pamiętają, że kiedy wiosną 2010 r. wybuchł wulkan Eyjafljallajokull i sparaliżował ruch lotniczy w Europie, premier Jens Stoltenberg ugrzązł podczas wizyty państwowej w Nowym Jorku i zarządzał krajem, korzystając z iPada w swoim pokoju hotelowym na Manhattanie. Bezpieczne są pieniądze zgromadzone w funduszach emerytalnych, które tylko nieznacznie ucierpiały podczas kryzysu finansowego w roku 2008. Rezerwy kraju sięgają 700 mld dol.

Dlatego Norwegia pojawia się w światowych mediach, kiedy w kraju wydarzy się coś nadzwyczajnego. Na przykład zabraknie masła do wypieku tradycyjnych ciasteczek – bo krajowego było zbyt mało i trzeba je było importować ze Szwecji. Albo tragedia na miarę morderstw Andersa Breivika, której do tej pory Norwegowie nie są w stanie zrozumieć.

Korespondencja z Oslo

Dziesiąta wieczorem, warszawskie lotnisko im. Chopina. Właśnie odlatuje samolot Norwegian Air Shuttle do Oslo. Za mną długa kolejka dziwnie milczących mężczyzn w wieku 35–50 lat. To Polacy wracający do pracy po weekendzie spędzonym w kraju.

Pozostało 96% artykułu
Finanse
Najwięksi truciciele Rosji
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Finanse
Finansowanie powiązane z ESG to korzyść dla klientów i banków
Debata TEP i „Rzeczpospolitej”
Czas na odważne decyzje zwiększające wiarygodność fiskalną
Finanse
Kreml zapożycza się u Rosjan. W jeden dzień sprzedał obligacje za bilion rubli
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Finanse
Świat więcej ryzykuje i zadłuża się. Rosną koszty obsługi długu