Frankfurt staje się nowym Londynem

Dziś w Unii Europejskiej najłatwiej można znaleźć pracę – i także najlepiej zarobić – wcale nie w Wielkiej Brytanii, lecz w Niemczech.

Publikacja: 28.09.2013 09:34

Niemcy coraz bardziej otwierają się na migrantów, bo zdają sobie sprawę z szybkiego tempa starzenia

Niemcy coraz bardziej otwierają się na migrantów, bo zdają sobie sprawę z szybkiego tempa starzenia się społeczeństwa.

Foto: AFP

Kierowca taksówki, który wiezie mnie we Frankfurcie, mówi raptem kilka słów po niemiecku i jeszcze mniej po angielsku. Ma licencję, zdjęcie się zgadza. Na imię ma Boris.

Po rosyjsku? Jak najbardziej, chociaż chropawo. Jest z Ukrainy. I już wszystko jasne. Jak dostał tę pracę? Miał szczęście, mówi.

Magda z restauracji na frankfurckim lotnisku nauczyła się niemieckiego perfekt i teraz wspomaga szefa, Turka, który nie bardzo daje sobie radę z obsługą gości, ale chętnie pilnuje kasy, bo to strategiczne miejsce.

Turek mówi, że Magda jest doskonała. To widać.

Niemcy, a przede wszystkim duże tamtejsze miasta, stały się mekką dla imigrantów bezrobotnych bądź tych chcących zarobić więcej

To w mieście. Ale nawet przy lotniskowej kontroli bezpieczeństwa widać wyraźnie azjatyckie twarze. Ciekawe, że pojawiły się wówczas, kiedy władze doszły do wniosku, że poprzedni pracownicy byli zbyt obcesowi wobec pasażerów.

Nowa mekka

Niemcy, a przede wszystkim duże tamtejsze miasta, stały się mekką dla bezrobotnych imigrantów bądź tych chcących zarobić więcej.

Dla wielu z nich Frankfurt nad Menem, Berlin, Kolonia, w mniejszym stopniu po bawarsku konserwatywne Monachium, stały się tym, czym przez lata był Londyn. Miastem, do którego ciągnęły rzesze przede wszystkim młodych ludzi w poszukiwaniu lepszej bądź jakiejkolwiek pracy, której gdzie indziej nie było.

Tak samo jest teraz z miastami niemieckimi. Ci, którzy tutaj przyjeżdżają, czytali, że bezrobocie wynosi niespełna 7 proc., że firmy nieustannie szukają informatyków i inżynierów, ale nie tylko. I widzą w swoich krajach niemieckich turystów, którzy raczej biedni nie są.

– Dzisiaj, kiedy ojciec bądź syn z jakiejś barcelońskiej rodziny wyjeżdża do Bilbao, bo dostał tam pracę, rodziny rozpaczają. Wiedzą, że nie wróci – mówi Mike Rosenberg, profesor zarządzania strategicznego „hiszpańskiego Har- vardu" – szkoły biznesu IESE.

– Jeśli jednak pojechałby do Niemiec, cała rodzina nie będzie się posiadała z radości, wiedząc, że na konto przyjdą pieniądze, a on sam tam długo nie wytrzyma i wróci bogatszy – dodaje.

Język to podstawa

– Tyle że aby dostać dobrą pracę w Niemczech, trzeba się do tego dobrze przygotować – ostrzega Elena Barcos, która zakotwiczyła się na dobre w Kolonii.

Ona to zrobiła. Pracuje w Bonn, mieszka w Kolonii. W Hiszpanii, właśnie na IESE, zrobiła MBA i przez Internet załatwiła sobie kontrakt praktykantki w firmie kurierskiej, żeby tylko mieć się gdzie zaczepić, chociaż wiedziała, że jest to znacznie poniżej i jej aspiracji, i możliwości. No i nauczyła się niemieckiego, który także dla Hiszpanów łatwym językiem nie jest.

Jazda w ciemno to ryzyko. Trudno znaleźć pracę nawet na zmywaku w restauracji (zazwyczaj po 8 euro za godzinę). Zdarza się jednak, że za takie najprostsze prace łapią się nawet osoby wykształcone. Żeby tylko zarobić, wysłać rodzinie pieniądze, potem trochę odłożyć, może założyć własny biznes, a może własny kraj do tego czasu wyjdzie z kryzysu.

Hiszpańscy restauratorzy w Niemczech nie ukrywają, że tacy chętni do pracy trafiają do nich bardzo często.

– Serce mnie boli, ale z drugiej strony wiem doskonale, że w Hiszpanii nawet takiej pracy taka osoba nie znajdzie – mówi właściciel iberyjskiej restauracji we Frankfurcie.

Portugalczycy, którzy u niego pracują, przyznają, że w kraju na budowie zarabiali po 300–400 euro miesięcznie. W Niemczech rachunek jest prosty: 10 godzin dziennie po 8 euro, przez 6 dni w tygodniu, daje na rękę ponad 2 tys. euro miesięcznie.

– To królewska pensja i jeszcze na piwo w niedzielę wystarczy – żartują. Żartują, bo oszczędzają każde euro. A jeśli chodzi o rozrywki, to najchętniej w wolne dni grają w piłkę. Nic nie kosztuje. – Tylko ten klimat jest okropny – narzekają.

Są także imigranci, których do przyjazdu nie zmusił kryzys finansowy, tylko – jak mówi Jose Gayarre z Jerez de la Frontera – chcieli być „bardziej europejscy". On sam przyjechał w 1999 roku, założył rozgłośnię radiową z językiem hiszpańskim „Destino Alemania" (kierunek Niemcy), która rozwinęła się i ma także potężną stronę internetową.

Jak mu się żyje? – Jak Niemcowi, bo w tym kraju jest to możliwe. Pod warunkiem że po przyjeździe nie wejdziesz w „życie równoległe", nie dasz się zamknąć w językowym getcie – ostrzega.

Praca życia

Z konferencji, z której wychodzimy razem, odjeżdża nowiutkim BMW. – Wyobrażasz sobie, co ja bym dzisiaj jako dziennikarz robił w Hiszpanii? – pyta retorycznie.

A tu Jose robi doskonałą robotę. Przyjął wolontariuszy, którzy radzą, jak najszybciej znaleźć pracę, co zrobić, by płacić jak najmniej za mieszkanie, gdzie można się tanio albo wręcz za darmo nauczyć języka. A firmy chętnie się u niego reklamują, bo naprawdę szukają pracowników. I stąd to BMW.

Rząd niemiecki też chętnie pomaga. Przez „Destino Alemania" przeszła właśnie kampania reklamowa „The Job of My Life" (Praca mojego życia) zachęcająca do tego, by imigrant pomyślał o swoim życiu jako o czasie „made in Germany".

I że jak się czegoś nauczy, to wcale nie musi wracać do kraju, z którego przyjechał. Ale w tym może być pewien problem – bo w tym kraju kiedyś także będzie jakaś praca.

Imigranci mile widziani

Dziś 20 proc. ludzi mieszkających w Niemczech – i jedna trzecia dzieci w szkołach – należy do rodzin imigranckiego pochodzenia. I kolejni są mile widziani. To radykalna zmiana w porównaniu z podejściem sprzed 10 lat, kiedy hasłem wyborczym CDU było „Kinder statt Inder" („ Dzieci zamiast Hindusów"). – Niemcy prowadzą dziś bardzo rozsądną politykę, wręcz zachęcającą imigrantów, bo zdają sobie sprawę, że ich społeczeństwo szybko się starzeje, a niekorzystny efekt w ich kraju będzie znacznie dotkliwszy niż w jakimkolwiek innym kraju OECD – mówi Thomas Liebig, ekspert ds. imigracji Organizacji Współpracy Gospodarczej i Rozwoju. Według OECD w 2025 r. w Niemczech zabraknie 5,4 mln profesjonalistów i to mimo zachęt do wydłużenia pracy przez osoby starsze i rosnącej aktywności zawodowej kobiet. Tylko w ub.r. do Niemiec przybyło w poszukiwaniu pracy 300 tys. osób i większość ją znalazła, stwierdza OECD. Najwięcej było Włochów, Hiszpanów, Greków i Polaków. Aż trudno uwierzyć, że kraj jako jeden z ostatnich otworzył rynek pracy dla obywateli państw, które weszły do UE w 2004 r. Dla rządu w Berlinie miało też znaczenie doświadczenie Brytyjczyków, którzy otworzyli rynek jako pierwsi i od razu na tym skorzystali.

Kierowca taksówki, który wiezie mnie we Frankfurcie, mówi raptem kilka słów po niemiecku i jeszcze mniej po angielsku. Ma licencję, zdjęcie się zgadza. Na imię ma Boris.

Po rosyjsku? Jak najbardziej, chociaż chropawo. Jest z Ukrainy. I już wszystko jasne. Jak dostał tę pracę? Miał szczęście, mówi.

Pozostało 95% artykułu
Finanse
Najwięksi truciciele Rosji
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Finanse
Finansowanie powiązane z ESG to korzyść dla klientów i banków
Debata TEP i „Rzeczpospolitej”
Czas na odważne decyzje zwiększające wiarygodność fiskalną
Finanse
Kreml zapożycza się u Rosjan. W jeden dzień sprzedał obligacje za bilion rubli
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Finanse
Świat więcej ryzykuje i zadłuża się. Rosną koszty obsługi długu