Schematy, banały i dwójka aktorów, którzy nie mają czego grać. Nie rozumiem, dlaczego jeden z najlepszych operatorów świata staje za kamerą, by przenieść na ekran tak dramatycznie zły i infantylny scenariusz.

Opowieści wigilijne z natury są ciepłe i pełne magii. Tak zapewne miało też być w przypadku „Hani”. Ale twórcom nie starczyło inwencji. W tekście Andrzeja Gołdy nie ma ani jednej sceny, która mogłaby widzów zaskoczyć. Dominują klisze rodem ze sztampowego kina familijnego. Bo dzisiaj już nawet bajki dla dzieci mają więcej głębi i wyrafinowania.

A więc dwoje ludzi. Kompletnie jednowymiarowych. Ona śliczna i miła, on wstrętny pracoholik. Ona chce mieć dziecko, on się boi. Ich życie ma zmienić chłopczyk wzięty na święta z sierocińca. No i zmienia. Zanim to jednak nastąpi, realizatorzy wykorzystają jeszcze kilka innych schematów. Ucieczka zawiedzionego malca, poszukiwanie go po mieście, wreszcie wyciskająca łzy z oczu śmierć – wszystko to już na ekranie widzieliśmy. Nawet przyjaźń Kacpra z tytułową Hanią jest pomysłem podpatrzonym w serii filmów o Kevinie, który zostawał sam w domu i Nowym Jorku.

Janusz Kamiński miał piękne intencje: chciał pokazać światu Warszawę podobną do Paryża, Rzymu czy Manhattanu i Polaków, którzy nie różnią się od mieszkańców Zachodu. No i świąteczny Nowy Świat rzeczywiście wygląda w „Hani” jak nowojorska 5 Aleja, a młodzi małżonkowie mogliby mieszkać w dużym mieście pod każdą szerokością geograficzną. Niestety, to nie komplement, lecz zarzut, bo oboje są całkiem papierowi. Ani stamtąd, ani stąd. Agnieszka Grochowska i Łukasz Simlat mimo wysiłków nie są w stanie wykrzesać ze swoich postaci czegokolwiek, co wzniosłoby je ponad taśmowo wymyślanych bohaterów telenowel. A wigilijna magia? Mimo dzwoneczków pobrzękujących w muzyce Jana A. P. Kaczmarka i choinek też gdzieś wyparowała. Kiedy mały czarodziej zaczyna lewitować, widzowie mogą już tylko nerwowo zachichotać.

I nagle, zamiast „światowej produkcji”, mamy zaścianek. Bo w Hollywood taki scenariusz jak „Hania” nie miałby szans na realizację. W Polsce z fanfarami wchodzi do kin infantylna historyjka, którą można co najwyżej puścić w Wigilię w telewizji, i to przedpołudniową porą. Szkoda wysiłku producentów i wielkiego talentu dwóch laureatów Oscara.