„Czyńcie miłość, nie wojnę!” – wołali 40 lat temu młodzi ludzie na ulicach miast Ameryki. Nie zamierzali umierać w Wietnamie. Czuli się zduszeni przez surowe obyczaje pokolenia rodziców, ich pogoń za sukcesem i obłudną politykę rządu. Ta rewolucyjna atmosfera przeniknęła do Hollywood. Pojawiło się tam wówczas pokolenie filmowców zafascynowanych europejskim kinem, a zarazem chętnie odwołujących się do amerykańskiej klasyki. Brali na warsztat tradycyjne hollywoodzkie gatunki – m.in. western, film gangsterski, thriller, dramat – by podważyć obowiązujące w nich schematy, obalić wykreowane przez Hollywood mity. Nową falę reżyserów tworzyli m.in. Coppola, Scorsese, Altman i Rafelson. Jednak pionierem zmian, wręcz orędownikiem buntu młodych, był w kinie Arthur Penn.
Od piątku Iluzjon w cyklu „Reżyserzy kina światowego” pokaże siedem jego filmów. Wśród nich szczególnie interesujące są cztery tytuły: „Cudotwórczyni” (1962), „Obława” (1965), „Mały Wielki Człowiek” (1970) i „Przełomy Missouri” (1976). To w nich najpełniej widać, jak Penn bez pardonu obalał stereotypowe wyobrażenia o Dzikim Zachodzie, atakował hipokryzję i tępą przemoc w społeczeństwie.
„Cudotwórczyni” jest pozbawionym sentymentalnych wzruszeń dramatem o kobietach walczących z utratą wzroku. Objawia się w nim sympatia reżysera dla słabych i wykluczonych, którzy nie pasowali do wzorca idealnego Amerykanina.
Penn często przeciwstawiał swoich bohaterów zbiorowości, którą zwykle przedstawiał jako żądny zemsty motłoch. W takiej sytuacji znajduje się właśnie szeryf Calder grany przez Marlona Brando – nie jest w stanie obronić zbiegłego więźnia przed linczem mieszkańców prowincjonalnego miasteczka.
Artystyczna metoda Penna polegała na zderzeniu farsy z tragedią, łączeniu społecznej obserwacji z szokującymi aktami przemocy. Doskonale można ją prześledzić w dwóch westernach: „Małym Wielkim Człowieku” i „Przełomach Missouri”. Pierwszy rozprawia się z historią amerykańskiego osadnictwa. Reżyser – pod pozorem awanturniczej historyjki o Jacku Crabbie (rewelacyjny Dustin Hoffman) – pokazuje, że pojawienie się białych osadników na Zachodzie wiązało się z ludobójstwem Indian. Dla ówczesnych widzów była to również ubrana w kostium metafora wojny wietnamskiej. W drugiej opowieści Penn zakwestionował mit prawego rewolwerowca. Pojedynek koniokrada (Jack Nicholson) z łowcą nagród (Marlon Brando) staje się festiwalem groteskowej makabry i sadyzmu.