Komunikaty prasowe mówiły o słynnej „meksykańskiej walizce”. Wyobrażałam sobie, że ktoś wprowadzi mnie i pokaże ją w zaciemnionym specjalnym pokoju. Ale są tylko trzy niewielkie pudełka. Stoją na metalowym stole, wśród komputerów i segregatorów. Zwinięte rolki filmu, każda w osobnej przegródce, opisano miękkim ołówkiem na pożółkłym, poplamionym wieczku: „Capa N”, „Espagne 1936”, „Apres deux jours de combat No 630-656”, „La vie a Valencia”, „Photo Taro”, „Bataille de Brunete”.
Jeśli zdjęcie nie jest wystarczająco dobre, to znaczy że nie wystarczająco blisko podszedłeś – zwykł mawiać. Sam podchodził blisko. Jego fotografia przedstawiająca upadek republikańskiego lojalisty, w momencie gdy dosięga go kula to najbardziej znane zdjęcie z hiszpańskiej wojny domowej i jedno z najsłynniejszych zdjęć w historii wojennej fotografii.
Ale znawcy od dawna podają w watpliwość jego autentyczność. Capę oraz jego towarzyszkę Gerdę Taro – oboje nie kryli swych lewicowych sympatii – posądzano o aranżowanie zdjęciowych sytuacji. Tym bardziej że oboje uwielbiali koloryzować.
Całe życie Capy – nieustraszonego wojennego fotografa – było wymyśloną przez nich wspólnie legendą. Legendą, której on, po śmierci ukochanej kobiety, stał się samotnym wykonawcą.
Miał wiele imion i przezwisk. Endre Ernö Friedmann urodził się w Budapeszcie w 1913 roku. Jego matka Julia, choć miała jeszcze dwójkę dzieci, za Bandim, jak go nazywała, nie widziała świata – był największą miłością jej życia. Nawet o tym, że krnąbrny syn co chwila nabija sobie guza i że zawsze chodzi w podartych portkach, opowiadała wszystkim z dumą. Późniejszy Robert Capa od najmłodszych lat był niezmiernie pewny siebie i na przekór okolicznościom pełen radości życia.