Dowiedziałam się, że Woody Allen przyjeżdża do Londynu i że mogę wziąć udział w zdjęciach próbnych do jego nowego filmu — opowiadała mi Atwell podczas ostatniego festiwalu w Wenecji, gdzie przyjechała właśnie ze „Snem Kasandry”. — Powiedziałam kilka zdań przed kamerą, nic nie wiedząc o bohaterce ani samym filmie. Potem Allen spytał, jak mam na imię. I tyle. Byłam pewna, że to koniec przygody. Ale kilka tygodni później dostałam telefon, że mam polecieć do Nowego Jorku i znów spotkać się z Allenem.
Jej drugie spotkanie z twórcą „Manhattanu” i „Annie Hall” trwało blisko godzinę.
— Musiałam mu opowiedzieć o sobie: gdzie się wychowałam, co lubię robić, jak odpoczywam — mówi aktorka. — Potem Allen przejrzał jeszcze raz taśmę z moimi zdjęciami próbnymi z Londynu, a na koniec dał mi scenariusz „Snu Kasandry”. Tylko na jedną noc, ale to było niebywałe. Wiedziałam przecież, że on zwykle nie zaznajamia aktorów z całą historią i woli zaskakiwać ich na planie. Przeczytałam w hotelu tekst i pomyślałam, że strasznie chciałabym zagrać tę dziwną, zżeraną ambicją osóbkę. Wróciłam do Londynu, a niedługo potem dostałam rolę Angeli Stark.
Atwell wspomina, że pierwsze dni na planie były dla niej bardzo trudne. Bała się, że nie spełni oczekiwań Allena. Bardziej doświadczeni partnerzy — Ewan McGregor i Colin Farrell — niewiele jej mogli pomóc. — Oni byli tak samo zdenerwowani jak ja — śmieje się aktorka. Ale po kilku dniach onieśmielenie minęło.
— Woody Allen to wielki artysta — mówi Atwell. — Ale nie buduje między sobą a innymi żadnych barier, jest otwarty, nie ma uprzedzeń. Człowiek szybko zaczyna się przy nim dobrze czuć. Gdybym nieustannie myślała: „Och, gram u Woody’ego Allena”, pewnie — sparaliżowana strachem — nic bym nie zrobiła. Ale Allen sprawił, że szybko pokonałam takie lęki. Bo on jest na planie bezpośredni i zabawny. Potrafi rozładować napięcie, gdy nagle, pomiędzy dwoma ważnymi ujęciami, rzuca: „Przepraszam, czy mam chwilę na zjedzenie kanapki?”. I rzeczywiście zaczyna jeść. Po czym mówi: „No, to teraz możemy grać dalej”.