Bandyta z angielskim akcentem

Brytyjczycy od dawna wykazują perwersyjną fascynację zbrodnią. Stąd co kilkanaście lat kręcą naprawdę wybitne filmy gangsterskie

Publikacja: 02.08.2008 01:41

Bandyta z angielskim akcentem

Foto: EAST NEWS

Przepis na udany film gangsterski jest w zasadzie prosty. Należy połączyć na ekranie trzy elementy: planowanie i wykonanie roboty, scenę tortur i szantaż. Potem już tylko kilka trupów w finale i koniec. W filmie, zwłaszcza w dzisiejszych czasach, kolejność dosypywania składników może być dowolna, granice okrucieństwa w torturach już dawno zostały przekroczone (amatorom polecam np. obcinanie ucha w „Reservoir Dogs”) i szkoda się męczyć, by ustalać nowe.

Jest jednak jedna cecha, która z przeciętnego filmu gangsterskiego może uczynić coś więcej niż perwersyjna odmiana rozrywki na lato. Roger Donaldson w „Angielskiej robocie” pokazuje, jak niezbędny w gangsterskim filmie jest ścisły związek zbrodni ze światem rzeczywistym. Dobry film gangsterski to zwykle film społeczny.

Najlepiej jeśli społeczność jest brytyjska. Orwell załamywał kiedyś ręce nad upadkiem sztuki angielskiego morderstwa i podobny esej można by napisać o upadku brytyjskiego kina gangsterskiego. Jednak w przeciwieństwie do morderstw, których kiedyś dokonywały bladolice arystokratki za pomocą skomplikowanych mikstur trujących, a dziś – pijani albo znarkotyzowani troglodyci z nożami w zębach, upadek gangsterskiego filmu brytyjskiego wcale nie jest taki oczywisty. Na pewno nie świadczy o tym film Donaldsona. Wręcz przeciwnie, nawiązuje on do najlepszych osiągnięć w tej dziedzinie.

Popkultura przejawia od dawna niepohamowany apetyt na filmy gangsterskie z całą ich mitologią i fascynacją stylem życia niedostępnym zwykłym śmiertelnikom. Wpatrzeni w ekran uwierzyliśmy, że życie gangstera polega na chodzeniu do restauracji w towarzystwie pięknych zakochanych w nim na zabój kobiet, ewentualnie luksusowych prostytutek, noszeniu garniturów od Armaniego i wygłaszaniu co kilka scen zręcznych powiedzonek przyprawionych co jakiś czas siarczystym, męskim bluzgiem.

Mafiozi i gangsterzy kochają swoje mamusie, cenią lokalną społeczność, zwłaszcza biedną, i kierują się prostym kodeksem moralnym od czasów Robin Hooda, gdzie tak znaczy tak, a nie – nie. Bestialskie morderstwa, gwałty, wyłupywanie oczu, stręczycielstwo i rozprowadzanie pornografii dziecięcej, czyli codzienne zajęcia większości normalnych gangsterów na świecie, jakoś uchodziły uwagi wielu reżyserów, a i widzów specjalnie nie kręciły. Do wyboru mieliśmy włosko-amerykański mit familijny spod znaku don Vito Corleone albo postmodernistyczną rekonstrukcję zbrodni w formie śmiesznej historyjki obrazkowej w wykonaniu Tarantino i jego naśladowców. Poza tym w latach 90. hip-hop, gansta rap i nowy męski konsumpcjonizm skierowany na wszelkie rodzaje rozrywki pobudzające testosteron przyczyniły się do wzrostu mody na filmy gangsterskie. Zwłaszcza w USA i Wielkiej Brytanii.

Dlatego pod koniec lat 90. brytyjskie ekrany zalały filmy takie jak „Porachunki” czy „Przekręt” Guya Ritchiego, „Sexy Beast”, „Gangster No. 1” i cała rzesza innych. Ritchie stworzył w istocie brytyjską wersję filmów Tarantino z odniesieniami do rodzimych klasyków, np. „Długiego Wielkiego Piątku” z 1979 roku Johna MacKenziego, filmu, dzięki któremu na brytyjską scenę filmową wkroczył Bob Hoskins. Jednak z nielicznymi wyjątkami (np. „Gangster No. 1” ze znakomitą rolą Malcolma McDowella) filmy te były jak wyblakłe świecidełka pozbawione prawdziwego blasku. Pod stosami trupów i w hektolitrach krwi londyński East End, Brighton czy Newcastle zmieniały się nie w ponure królestwa gangsterów, ale w barwne parki rozrywki zbudowane na potrzeby filmu.

Nie mogło być inaczej, bo czasy się zmieniły. Największe brytyjskie filmy gangsterskie, począwszy od ekranizacji powieści Grahama Greene’a „Brighton Rock” z 1947 roku przez „Włoską robotę” z 1969 roku (nie mylić z amerykańską przeróbką sprzed kilku lat, która oprócz tytułu nie ma nic wspólnego z oryginałem) i „Dopaść Cartera” z 1971 (dwa filmy, które wystrzeliły na orbitę światowego kina Michaela Caine’a), powstawały w czasach, gdy rejonami Wielkiej Brytanii naprawdę rządzili gangsterzy: biali, pochodzący z robotniczych dzielnic Londynu i stosujący w pracy bezwzględne metody.

Historia Jacka Cartera, który wyjeżdża do Newcastle, by wyjaśnić okoliczności śmierci brata, mogła wydarzyć się naprawdę. Legendarni bliźniacy Kray z East Endu rządzący półświatkiem Londynu przez całe lata 60. (ich życie służyło za wzór dla wielu postaci w brytyjskich filmach, a najpełniej sportretował je Peter Medak w filmie z 1990 roku z liderami Spandau Ballet – Martinem i Garym Kempami – w rolach głównych) siali prawdziwy strach. Carter był dokładnie takim typem: w filmie jednego człowieka zabija ciosem noża w serce, innego strąca z wielopiętrowego parkingu, jeszcze innego wrzuca do morza, kolejnego zabija z pistoletu, a przy okazji topi dwie dziewczyny – jedną przypadkowo, drugą specjalnie.

Podobnie „Długi Wielki Piątek” – film opowiada przygody bandyty-dewelopera, któremu przeciwnicy próbują pokrzyżować plany rozwoju dzielnicy londyńskich doków, za co on (Bob Hoskins) pakuje im kule w łeb, rozbija butelki whisky na głowach, bije do nieprzytomności albo wiesza na hakach w rzeźni do góry nogami.

W rolach głównych występowali biali cockne, a w wielu filmach – co było brytyjską specjalnością – niektórzy bohaterowie zdradzali mniej lub bardziej otwarte skłonności homoseksualne.

Tak, tradycyjny brytyjski film gangsterski ostatecznie okroił postać brutalnego, krwiożerczego bandyty z cech heteroseksualnego macho. Gangsterzy homoseksualiści występują w „Długim Wielkim Piątku”, Mr Bridger (w tej roli Noel Coward), jedna z głównych postaci „Włoskiej roboty”, to Wilde’owski dandys, który zszedł w mroczną otchłań, kierując swoją bandą z więzienia. Później wątek ten będzie wracał wielokrotnie. Dodajmy, że to również wierne odbicie rzeczywistości: gdy o świcie w maju 1968 roku policja aresztowała braci Krayów, prasa podała, że Reggiego znaleziono w łóżku z dziewczyną, a Rona z przystojnym młodym blondynem. Ten epizod z życia jednego z najsłynniejszych brytyjskich bliźniaków ostatecznie pogrzebał stereotyp angielskiego homoseksualisty jako arystokratycznego estety i pięknoducha.

Czasy się zmieniły. Odeszły w przeszłość rządy białych cockneyów z East Endu, a skoki takie jak „Great Train Robbery” z 1963 roku, w którym złodzieje porywają pociąg z 2,6 miliona funtów, albo spektakularne napady na bank realizowane za pomocą młota pneumatycznego przez kilku śmiałków w kominiarkach odeszły w niepamięć dzięki lepszym zabezpieczeniom i elektronice.

Postaci, które odtworzył Ritchie w „Porachunkach” czy „Przekręcie”, są najwyżej nawiązaniem do mitologii. Dziś odpowiednikiem grupy gangsterów z East Endu są hordy angielskich młodzieńców napadających po pijaku i bez powodu Murzynów i Pakistańczyków, a spuściznę braci Krayów przejęli tureccy handlarze heroiny z Dalston, kontraktowi mordercy i sutenerzy z chińskich Triad albo jamajscy yardies z osławionej dzielnicy Brixton.

Jednak do dziś wiele brytyjskich filmów gangsterskich uparcie powiela mity z lat wcześniejszych, w których władzę ciągle dzierżą wszechpotężne syndykaty białych, a rolę współczesnego Michaela Caine’a można spokojnie powierzyć byłemu piłkarzowi londyńskiego Wimbledonu Vinnie Jonesowi, którego wkład w angielski gangsteryzm polega głównie na wydaniu płyty z instruktażem faulowania na boisku tak, aby sędzia nie widział.

Oczywiście filmy Guya Ritchiego uderzały w nastrój Blairowskiej „Cool Britannia”, jednak były wtórne wobec Tarantino i w istocie utrwalały skostniałe i anachroniczne wzory. W tym samym czasie, gdy Amerykanie przy pomocy „Rodziny Soprano” dokonywali rewolucji w spojrzeniu na życie przestępców, Ritchie porzucał autentyzm filmu gangsterskiego na rzecz – owszem, autentycznej – ale tylko rozrywki, w której czarny humor i kwieciste odzywki zwalniają widza z zaangażowania. Nie ma w niej miejsca na odrażające czarne charaktery w rodzaju Jacka Cartera czy Harolda Shanda z „Długiego Wielkiego Piątku”. Są postaci komiksowe i ich komiksowe przygody, które nie mają odniesienia do świata poza kinem.

W tej modzie na brytyjski film gangsterski powstają jednak filmy wybitne, nawiązujące nie tylko wypowiedziami reżysera do arcydzieł gatunku. „Gangster numer jeden” Paula McGuigana to obejmująca 30 lat epopeja gangsterska pokazująca życie nieokreślonego z nazwiska bandyty, który z młodego energicznego psychopaty w latach 60. staje się królem podziemia w latach 90. Film pokazuje chorą i pełną brutalności relację między Gangsterem (Malcom McDowell) a jego mentorem i opiekunem, którego ostatecznie detronizuje. Film jest pełen bezkompromisowej przemocy kompletnie nie w komiksowym stylu Tarantino, ale jak najbardziej realnej i przerażającej.

W centralnej scenie filmu (dzierży on również niechlubny rekord w wykorzystaniu słowa cunt, czyli pi… w mainstreamowym filmie brytyjskim) gangster strzela swojej ofierze w nogę, nastawia głośniej muzykę, by zagłuszyć jej krzyk, a następnie atakuje siekierą, butelką wina, szpikulcem do lodu, wazą na owoce, rozebrawszy się przedtem do bielizny, by nie pobrudzić krwią garnituru. Na koniec uśmierca ofiarę, rozbijając jej głowę o szybę, i wypala papierosa. W filmie McGuigana nie ma ani cienia fascynacji przemocą, pokazuje ją bez sentymentów, w formie odrażająco rzeźniczej. Nie ma wątpliwości, że Malcolm McDowell, podobnie jak 30 lat wcześniej Michael Caine, gra złego, przewrotnego człowieka gotowego do każdej zbrodni.

„Angielska robota” jest filmem znacznie lżejszym, jednak dzięki sprawności reżysera i scenarzysty również unika płytkich nawiązań i sentymentalizmu. Po pierwsze Donaldson pokazuje autentyczne wydarzenia z 1971 roku, nie przekonując widza, że świat, który widzi, jest odbiciem współczesności. Odchodzi też od mitologizowania zbrodni, głównie dlatego, że złodziei przedstawia jako ofiary jeszcze bardziej brutalnych bandytów i funkcjonariuszy państwa. Nigdy nie tracimy sympatii dla Terry’ego Leathera (w tej roli Jason Statham kreowany od kilku lat na nową wersję Michaela Caine’a chyba jednak znacznie na wyrost) i jego kumpli, ale nie dlatego, że są uosobieniem fascynacji zbrodnią, ale wręcz przeciwnie – dlatego, że stają się ofiarą systemu znacznie przerastającego rozmiary lokalnej grupki drobnych złodziei z dzielnicy.

Donaldson pokazuje w istocie, jak skorumpowany, zepsuty i przesiąknięty zanikiem poszanowania dla ludzi system państwa wkracza w życie niespecjalnie szkodliwych złodziejaszków. Ich ostateczne zwycięstwo nad tym systemem nie jest w gruncie rzeczy pochwałą zbrodni, ale gorzką refleksją nad korupcją gasnącego imperium brytyjskiego sprzed 30 lat.

Kolejnym brytyjskim filmem gangsterskim budzącym ogromne emocje i przywracającym wiarę w przyszłość gatunku jest „A Very British Gangster”, dokument Donala MacIntyre’a, który właśnie wchodzi na ekrany brytyjskie i amerykańskie. Krytycy w USA uznali go za „angielską odpowiedź na Tony’ego Soprano”, recenzenci prześcigają się w pochwałach dla reżysera za to, że ryzykując własne życie (to jest naprawdę film dokumentalny), zdołał skłonić do współpracy jednego z największych bandytów brytyjskich Dominica Noonana, szefa podziemia w Manchesterze od lat 80.

Ściśle rzecz biorąc, ani główny bohater, ani reżyser nie są Brytyjczykami – obaj to Irlandczycy – jednak MacIntyre’owi udaje się przedstawić prawdziwy, pozbawiony lukru i zbędnej fascynacji portret mężczyzny, który przez 20 lat w brutalny sposób rządził miastem, występując jednocześnie w roli „ojca chrzestnego” dla tysięcy biednych ludzi z Manchesteru. Noonan – łysy jak kolano, charyzmatyczny gej (znowu!) lekko po czterdziestce, który spędził połowę życia w więzieniu i któremu przypisuje się napady na bank, torturowanie ludzi i handel bronią, jawi się w tym filmie jako brutalny bandyta, a równocześnie obrońca uciśnionych gwarantujący poszanowanie ich godności w miejscach, gdzie policja nie dociera.

Brytyjczycy od dawna wykazywali perwersyjne zafascynowanie zbrodnią. Dowodem mogą być codzienne gazety – i to nie tylko bulwarowe – w których roi się od opisanych w najdrobniejszych szczegółach gwałtów, morderstw i innych aktów przemocy. Fascynacja ta widoczna jest w uwielbieniu dla braci Krayów, którzy oprócz tego, że mordowali swoich przeciwników, również kierowali klubami, uczestniczyli w życiu towarzyskim Londynu, fotografowali się z posłami, lordami, aktorami. Kreacja Michaela Caine’a w „Dorwać Cartera” jest dla Brytyjczyków jak wzorzec metra z Sevres, a termin „Włoska robota” wszedł do potocznego języka tak, że nikt nawet nie pamięta, skąd pochodzi. Nowe pokolenia filmowców stają przed wyborem: poddać się tej fascynacji bez próby zrozumienia jej przyczyn i skutków albo drążyć temat. Co jest zdrowsze dla społeczeństwa, to zupełnie inna sprawa, ale jedno jest pewne: lepsze filmy robią ci, którym chce się sięgnąć poza komiks, gdzie mówiący ze śmiesznym akcentem bezrobotni ze wschodniego Londynu strzelają ze starych dubeltówek i podrzynają sobie gardła ku uciesze widza.

Film
Kryzys w polskiej kinematografii. Filmowcy spotkają się z ministrą kultury
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Film
Najbardziej oczekiwany serial „Sto lat samotności” doczekał się premiery
Film
„Emilia Perez” z największą liczbą nominacji do Złotego Globu
Film
Europejskie Nagrody Filmowe: „Emilia Perez” bierze wszystko
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Film
Harry Potter: The Exhibition – wystawa dla miłośników kultowej serii filmów