Kinematografia z Hiszpanii jest europejską potęgą. Realizuje sto filmów pełnometrażowych rocznie. Znakiem firmowym tej prosperity są horrory.
Tego, że Hiszpanie znakomicie czują reguły gatunku, dowiódł w 2001 roku Alejandro Amenabar, który nakręcił dla Hollywood "Innych". Ostatnio talentem błysnął debiutant Juan Antonio Bayona. Wyreżyserował "Sierociniec" (2008).Oba filmy, posługując się językiem kina grozy, pokazywały relacje między światem dzieci a dorosłych. Trzymały w napięciu niczym obrazy Hitchcocka, ale w istocie były przejmującymi dramatami rodzinnymi.
Horror Bayony wyprodukował Meksykanin Guillermo del Toro, który chętnie współpracuje z Hiszpanami. Prestiżu dodał im m.in. zrealizowany razem z Amerykanami i Meksykanami "Labirynt fauna". Mroczna baśń w reżyserii Del Toro zdobyła w 2006 roku cztery Oscary.
Nic zatem dziwnego, że każdy horror z Półwyspu Iberyjskiego wchodzi na polskie ekrany w aurze objawienia. Dystrybutor reklamuje "Rec" jako "kolejny fenomen hiszpańskiego kina grozy". Ale tym razem to jedynie pusty chwyt marketingowy.
Akcja rozgrywa się w barcelońskiej kamienicy w ciągu kilku godzin. W nocy mieszkańcy wzywają policję i straż pożarną, bo w jednym z mieszkań słychać niepokojące hałasy. Wraz ze strażakami przyjeżdża ekipa telewizyjna – dziennikarka i operator. On ma kamerę włączoną non stop, ona komentuje akcję na żywo, licząc na newsa. I dostaje to, czego oczekuje. W kamienicy szaleje wirus, który zamienia ludzi w żądne krwi zombi...