Terrorysta pogryza orzeszki

Jeszcze kilkanaście lat temu arabski terrorysta w hollywoodzkich filmach był groteskowym szaleńcem, który wymachując detonatorem groził unicestwieniem zachodniego świata. Po 11 września przeszedł w kinie metamorfozę. Nabrał ludzkich cech, stał się zwyczajny, a przez to bardziej niepokojący

Publikacja: 21.11.2008 02:29

Leonardo DiCaprio w filmie "W sieci kłamstw"

Leonardo DiCaprio w filmie "W sieci kłamstw"

Foto: Warner Bros

W najnowszym filmie Ridleya Scotta - „W sieci kłamstw” - amerykańskie służby specjalne, zaciekle tropią jedną z komórek Al-Kaidy. Jej szef sprawia wrażenie nobliwego muzułmanina. Zamachy bombowe, w których giną ludzie w Manchesterze i Amsterdamie, planuje w spokojnej, domowej atmosferze, gdzieś w Jordanii. Rozkazy wydaje po cichu, pogryzając przy tym orzeszki.

Zło w filmie Scotta zostaje uczłowieczone. Na pierwszy rzut oka nie dostrzegamy w zbrodniarzu potwora, fanatyka.

„W sieci kłamstw” nie jest pierwszym hollywoodzkim filmem, który unika czarno-białych schematów w przedstawianiu islamskich wrogów Ameryki. Portrety bliskowschodnich terrorystów stają się coraz bardziej wycieniowane, bo po zamachach na Nowy Jork zmienił się polityczny i społeczny klimat. Krucjata przeciw terrorystom zaprowadziła administrację Busha w ślepy zaułek. Ludzie coraz lepiej rozumieją, że zaproponowany przez ustępującego prezydenta podział świata na Dobro i Zło ma niewiele wspólnego z rzeczywistością. Ta jest bardziej złożona i filmowcy zza oceanu starają się ją sugestywnie pokazać.

[srodtytul] Stereotyp Araba przed 11 września[/srodtytul]

Jeszcze na początku lat 90. nie interesowały ich niuanse. Czarny charakter - niezależnie od tego czy był arabskim zamachowcem, czy mistrzem zbrodni z cyklu filmów o Bondzie - miał uosabiać wyobrażenia widzów o potworze. Terrorysta z Bliskiego Wschodu musiał przy tym wpisywać się w etniczny stereotyp Araba. To dlatego na ogół biegał rozgorączkowany po ekranie i obładowany trotylem wrzeszczał coś o potędze Allacha. Z takimi gagatkami rozprawiał się m.in. Chuck Norris w cyklu „Delta Force”. Groteskowość takiego wizerunku dostrzegł James Cameron. I w komedii sensacyjnej „Prawdziwe kłamstwa” wybornie sobie z niego zakpił. Arnold Schwarzenegger - grający superagenta do zadań specjalnych - próbuje powstrzymać szaleńca, który wszedł w posiadanie atomowych pocisków. Ten, oczywiście, zamierza zaatakować Amerykę. I jak na fundamentalistycznego zakapiora przystało chce przed zamachem wygłosić do kamery przemówienie. Jednak płomienna oracja kończy się fiaskiem - w kamerze wyczerpała się bateria...

Kilka lat później w Hollywood nakręcono „Krytyczną decyzję”, w której Arabowie porywają Boeinga 747 i kierują go na Waszyngton. Zapowiedź tragedii World Trade Center? Raczej eskapistyczne kino akcji z Kurtem Russelem i Stevenem Seagalem na pokładzie. Uwagę zwracał szef zamachowców - żarliwy fanatyk z Koranem pod pachą.

Trudno nie odnieść wrażenia, że do 11 września 2001 roku Hollywood traktowało terrorystów z Bliskiego Wschodu z lekceważeniem. W widowiskach akcji przeznaczało im podrzędne role.

[srodtytul] Po tragedii Nowego Jorku [/srodtytul]

Zawalenie się nowojorskich wież wszystko zmieniło. Za oceanem wezbrała fala filmów o wojnie z dżihadystami, o jej moralnych skutkach. Lista tytułów jest długa, więc ograniczę się jedynie do wskazania trzech najbardziej znaczących.

Sposób pokazywania postaci arabskich radykałów wyznaczył Steven Spielberg. W „Monachium”, odsłaniając kulisy operacji przeciw sprawcom zamachu na izraelskich sportowców podczas olimpiady w 1972 roku, wyważył racje obu stron konfliktu - izraelskiej i palestyńskiej. W najlepszej scenie filmu dochodzi do spotkania ukrywającego własną tożsamość agenta Mossadu Avnera z terrorystą z OWP. Pierwszy wątpi w cel swojej misji. Drugi okazuje się zdesperowanym bojownikiem, dla którego zabijanie Żydów oznacza walkę o ziemię i niepodległość. Jest kwestią biologicznego przetrwania jego narodu.

Z innej perspektywy o korzeniach terroryzmu opowiada Stephen Gaghan w thrillerze „Syriana”. W jednym z wątków tej mozaikowej opowieści o operacjach CIA i zakulisowej walce o ropę, poznajemy dwóch nastolatków. Tracą pracę na platformie wiertniczej. Żyją w skrajnej biedzie, nie mają w życiu punktu oparcia. Rękę wyciąga do nich nauczyciel ze szkoły koranicznej - zaprasza na wykłady. TU słuchają żarliwych przemówień o bizantyjskim rozpasaniu Zachodu i krzywdzie doświadczanej przez Wschód. Uczą się, że Ameryka jest wcieleniem Szatana, a potomkowie Mahometa powinni zwalczać Zło. Wreszcie upojeni wizją raju, do którego trafią po śmierci, wsiadają do łódki pełnej materiałów wybuchowych, by storpedować amerykański statek. Pod przykrywką sensacyjnej akcji Gaghan pokazuje dramat tysięcy młodych Arabów, którzy z barku perspektyw, stają się narzędziami w rękach organizacji terrorystycznych.

Jak dotąd najbardziej wstrząsający, a jednocześnie niezwykle wnikliwy portret psychologiczny islamskich zamachowców, nakreślił mistrz paradokumentalnej formy Paul Greengrass. Jego „Lot 93” jest kroniką wydarzeń z 11 września. Opisuje losy porwanego przez zamachowców samolotu, który nie osiągnął celu. Zamiast spaść na Biały Dom rozbił się w okolicach wsi Shanksville w Pensylwanii.

Greengrass zaczyna od ukazania terrorystów. I nie są to demoniczne typy, jakimi karmiło nas wcześniej kino popularne, ale zwyczajni ludzie. Nim ruszą do akcji modlą się w skupieniu. Jest w nich cierpienie z powodu świadomości nadchodzącej śmierci, zarazem przerażająca fanatyzmem determinacja. Widać, że się boją i za wszelką cenę chcą przełamać ogarniający strach.

[srodtytul] Stara, dobra zasada [/srodtytul]

Wszystkie te filmy są ambitnymi próbami zrozumienia fenomenu zła, dotarcia do jego istoty. Każdy z nich wskazuje, że człowiek staje się terrorystą, gdy zmusza go do tego sytuacja - presja grupy i obowiązujących w niej norm, brak nadziei na przyszłość.

Jednak zmiana wizerunku arabskiego zamachowca w amerykańskim kinie nastąpiła także z innego powodu. W XXI wieku hollywoodzcy twórcy przypomnieli sobie zasadę filmową, którą odkrył Hitchcock i inni klasycy kina - prawdziwe poczucie zagrożenia wywołuje w widzach to, co jest skrywane pod pozorami normalności.

W ten sposób nowy obraz islamskich radykałów ma dostarczyć mocniejszych wrażeń. Wciągnąć publiczność bez reszty w akcję. Jest po prostu udoskonaloną formą rozrywki.

W najnowszym filmie Ridleya Scotta - „W sieci kłamstw” - amerykańskie służby specjalne, zaciekle tropią jedną z komórek Al-Kaidy. Jej szef sprawia wrażenie nobliwego muzułmanina. Zamachy bombowe, w których giną ludzie w Manchesterze i Amsterdamie, planuje w spokojnej, domowej atmosferze, gdzieś w Jordanii. Rozkazy wydaje po cichu, pogryzając przy tym orzeszki.

Zło w filmie Scotta zostaje uczłowieczone. Na pierwszy rzut oka nie dostrzegamy w zbrodniarzu potwora, fanatyka.

Pozostało 92% artykułu
Film
„28 lat później”. Powrót do pogrążonej w morderczej pandemii Wielkiej Brytanii
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Film
Rekomendacje filmowe: Wchodzenie w życie nigdy nie jest łatwe
Film
Kryzys w polskiej kinematografii. Filmowcy spotkają się z ministrą kultury
Film
Najbardziej oczekiwany serial „Sto lat samotności” doczekał się premiery
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Film
„Emilia Perez” z największą liczbą nominacji do Złotego Globu