„Pi”, „Requiem dla snu”, „Źródło” – te filmy sprawiły, że Darrena Aronofsky’ego obdarzono etykietką twórcy kontrkulturowego, nieliczącego się z przyzwyczajeniami widzów. Za sprawą zaburzonej chronologii czy agresywnego montażu przenosił odbiorców w świat marzeń sennych, próbował przeniknąć podświadomość. „Zapaśnikiem” dowiódł, że umie też realizować kino realistyczne, wręcz konwencjonalne.
Mickey Rourke zaś w latach 80. zagrał kilka świetnych ról, po których uznano go za czołowego aktora pokolenia i symbol seksu. Na własne życzenie wszystko to stracił. Aktorstwo porzucił dla boksu, ale na ringu nie odniósł sukcesów, za to nabawił się urazów i kontuzji. Potem były używki, liczne operacje plastyczne oraz krach artystyczny i finansowy.
Dobiegającego sześćdziesiątki, napuchniętego, nafaszerowanego sterydami wraka człowieka o cholerycznym charakterze nikt nie chciał na filmowym planie. Rola Randy’ego „The Ram” Robinsona wydaje się więc stworzona dla niego. 20 lat wcześniej jego bohater był mistrzem wrestlingu, walki z jego udziałem przyciągały tysiące fanów. Dzisiaj walczy dalej, ale tylko dla garstki najwytrwalszych widzów na prowincji.
Walczy, bo tylko to umie, bo tylko na ringu czuje się kimś. Mimo kontuzji, chorób i zmęczenia nie rezygnuje, choć dostaje śmiesznie małe pieniądze. By mieć na życie i opłatę za mieszkanie w samochodowej przyczepie, pracuje w supermarkecie, narażając się na upokorzenia szefa i klientów. Do tego jest przeraźliwie samotny.
Próby nawiązania kontaktu z porzuconą przed laty córką (to najbardziej schematyczny wątek) nie mogą się udać. Bo Randy mimo upływu lat nie chce się zmienić. Show jest najważniejszy, nawet gdyby ceną było własne życie...