W końcu sam współtwórca wymienionych obrazów postanowił stanąć za kamerą i zrealizować dramat według własnego pomysłu. Rezultatem są „Granice miłości” (polskie tłumaczenie tytułu mocno odbiega od oryginalnego „Burning Plain”) – film, o którego akcji niełatwo mi pisać, największą bowiem przyjemność daje rozwiązywanie ekranowej łamigłówki. A nie wolno przecież psuć przyszłemu widzowi zabawy.

W filmie zazębiają się dwie historie. W jednej – rozgrywającej się w Nowym Meksyku – Gina, żona i matka czworga dzieci, ginie tragicznie w ramionach kochanka, Nicka. Dom-przyczepa, w której się spotykali, wybucha i spala się do szczętu. Jej nastoletnia córka Mariana i syn Nicka rozpoczynają romans. W drugiej opowieści, toczącej się w Oregonie, prowadząca ekskluzywną restaurację singielka Sylvia sypia, z kim popadnie, i zadręcza się przeszłością.

Krok po kroku Arriaga wypełnia puste pola i układanka z pozoru przypadkowych zdarzeń nabiera sensu. Ale film nie ma tej potężnej siły emocjonalnego rażenia, jaką miały obrazy Inarritu i Jonesa. W „Granicach miłości” tych samych bohaterów rozdziela bowiem upływający czas. W związku z tym nie odbieramy ich jako jednych i tych samych. A gdy efektownie zmontowany film się kończy, konstatujemy, że w gruncie rzeczy była to całkiem prosta historia.

Wrażenie rozczarowania niwelują znakomite kreacje aktorskie Charlize Theron (Sylvia), Kim Basinger (Gina) i młodej Jennifer Lawrence (Mariana), wyróżnionej na ubiegłorocznym festiwalu w Wenecji nagrodą im. Marcella Mastroianniego.

[i]USA, Argentyna 2008, reż. Guillermo Arriaga, wyk. Charlize Theron, Kim Basinger, Jennifer Lawrence, Jose Maria Yazpik [/i]