Mimo upływu lat i wierszowanej formy nadal aktualna i świeża pozostaje jej idea: pochwała miłości jako wielkiej siły pobudzającej do działania, o którą warto walczyć. Bez niej nie ma co mówić o szczęściu.
[wyimek][link=http://www.rp.pl/galeria/492083,1,545822.html]Zobacz galerię zdjęć z filmu[/link][/wyimek]
W ostatnich latach inscenizowano ją albo po bożemu, by zadowolić konserwatywne panie polonistki, albo namolnie uwspółcześniano, wkładając bohaterom do rąk komórki, ubierając w dżinsy czy prowadząc do dyskoteki. Szukanie na siłę atrakcyjności najczęściej okazywało się pułapką.
W kinowej wersji Filipa Bajona pani Dobrójska, Radost i Klara też korzystają z komórek, rozmawiają o prozacu, a fabułę raz po raz przerywają sceny odsłaniające filmową kuchnię (samochody obsługi, reflektor, próba tekstowa). Niestety sens tego zabiegu niczym się nie tłumaczy.
„Śluby panieńskie” to, przypomnijmy w skrócie, historia szlachcianek, Anieli i Klary, które postanawiają nigdy nie wyjść za mąż. Klara odrzuca więc zakochanego w niej Albina, Aniela pozostaje obojętna na zaloty Gustawa. To on wymyśla i przeprowadza intrygę, by pomóc przyjacielowi i skorzystać samemu.