Przypomnijmy: seria o Harrym miała czterech reżyserów. Począwszy od ekranizacji piątego tomu pałeczkę w sztafecie twórców przejął David Yates. Zdolny rzemieślnik, ale w przeciwieństwie choćby do Alfonso Cuarona (sfilmował część trzecią) czy Mike'a Newella (część czwarta) bez ambicji odciśnięcia na filmach o Potterze własnego piętna. Yates wszedł w rolę sprawnego ilustratora powieści J. K. Rowling, zdobywając uznanie zakochanych w książkach pisarki fanów, ale zniechęcając do sagi o czarodzieju z Hogwartu mugoli.
I nagle w ostatniej odsłonie – „Harrym Potterze i Insygniach Śmierci. Część 2" jakby pozbył się wszelkich zahamowań. Swoboda inscenizacyjna i rozmach robią chwilami piorunujące wrażenie. Zwłaszcza, jeśli ktoś wybierze się na seans do kina Imax. Yates chyba wreszcie zrozumiał, że jest reżyserem filmowej sagi wszechczasów i nie wypada mu być jedynie poprawnym wyrobnikiem.
Wiele scen z ostatniej części przygód Harry'ego zasługuje na Oscara w kategorii "najlepsze efekty specjalne". Począwszy od wyrwania się białego smoka ze skarbca banku Gringotta na ulicy Pokątnej po finałową bitwę w Hogwarcie między zastępami lorda Voldemorta a Harrym i adeptami akademii czarodziejów.
Takim mugolom jak ja, sceptycznie nastawionym do bajek, wokół których panuje marketingowo-medialny szał, ten film spodoba się także z innego względu. Yatesowi udało się bowiem przekonująco uwypuklić to, co w powieściach Rowling jest najcenniejsze – niebanalny związek między dobrem a złem.
W sztampowych bajkach zło jest groźną, ale zewnętrzną siłą, którą krystalicznie czysty bohater zwalcza z łatwością. Rowling łamie ten schemat. U niej życie Harry'ego i Voldemorta to jakby awers i rewers jednego losu. Obaj są skrzywdzonymi sierotami, które zaznały niewiele miłości, ale za to zbyt szybko poznały smak pogardy i cierpienia. Tyle, że Harry nie pozwolił, by - mimo doznanych upokorzeń – jego psychiką zawładnęły mroczne popędy. Natomiast Voldemort dał im upust, siejąc strach, manipulując ludźmi. W filmie Yatesa – tak jak w książce – granica między gotowością do ofiarności dla dobra wspólnoty, a butą i skrajnym egoizmem jest niezwykle cienka.