W swoim drugim filmie (za debiut, zrealizowaną po hiszpańsku „Ucieczkę z piekła", zdobył w Sundance nagrodę reżyserską) wskrzesił świat XIX-wiecznej, prowincjonalnej północnej Anglii z taką emocjonalną wiarygodnością zachowań ludzi zamieszkujących wówczas smagane deszczem wrzosowiska, że nie czujemy wobec nich dystansu. Świetny scenariusz wydobył z klasycznej powieści Charlotte Brontë główną bohaterkę tak, że bez żadnych wątpliwości wiemy, iż oglądamy na ekranie samą autorkę. Z jej nadziejami, marzeniami, samotnością, siłą i zasadami. Zawsze było wiadomo, że Jane Eyre to jej alter ego, ale nigdy dotąd postać tej wrażliwej guwernantki nie została oddana tak autentycznie i przejmująco, choć powściągliwie.
To zasługa nie tylko dobrego skryptu, ale i intuicyjnej interpretacji Mii Wasikowskiej. Australijka o polskich korzeniach, znana nam przede wszystkim z „Alicji w krainie czarów" Tima Burtona, jest najbardziej zbliżona wiekiem do książkowej Jane ze wszystkich aktorek, jakie się w nią wcielały i pewnie najlepsza do tej pory. Także Rochester, dziedzic na Thornfield, w którym z wzajemnością zakochuje się Eyre, zyskał bardzo dobrą ekranową „powłokę" w osobie Michaela Fassbendera.
Uczucie łączące tych dwoje nie jest ckliwą miłostką, ale trudną relacją skomplikowanych osobowości. Ona nie uznaje kompromisów, on również nie chce zrezygnować ze swoich zasad. Guwernantkę i zamożnego ziemianina dzieli nie tylko przynależność do różnych klas społecznych, ale także straszny sekret Rochestera – przemilczę go ze względu na tych, którzy jeszcze nie znają powieści.
Jedyne odstępstwa Fukunagi od oryginału dotyczą wyglądu głównych bohaterów. Wasikowskiej i Fassbendera nie udało się wystarczająco pobrzydzić. Ale nie szkodzi. Zdjęcia, scenografia, kostiumy i muzyka dopełniają gotyckiego charakteru całości będącej przede wszystkim znakomitym dramatem psychologicznym.
Wielka Brytania, USA 2011, reż. Cary Fukunaga, wyk. Mia Wasikowska, Michael Fassbender