Aż 210 mln dol. – tyle w ciągu tygodnia zarobił „Titanic 3D" w kinach całego świata, przy czym lwia część tej kwoty to wpływy z zagranicy (czyli – jak to określają Amerykanie – „overseas", znaczy „nie z USA"). Polacy przyjęli powtórkę z rozrywki wstrzemięźliwie – na razie za bilety zapłaciło kilkadziesiąt tysięcy widzów. Ale superprodukcja Jamesa Camerona z powodzeniem żegluje przez ekrany w wielu innych krajach (w Chinach stała się już najlepiej zarabiającym filmem wyświetlanym w historii tamtejszych IMAX-ów), a branża ma kłopot.
Z jednej strony ponownie „pieniądze przemówiły", a z pieniędzmi się w Hollywood nie dyskutuje. Cudzy sukces to powód do jak najszybszego wywołania we własnym studiu burzy mózgów kończącej się nieodmiennie żądaniem „zróbmy to samo, ale inaczej". Z drugiej – wszyscy głowią się nad tym, na ile fenomen dwóch najbardziej kasowych filmów w historii – „Awatara" (2009) oraz „Titanica" (1997) – to po prostu zasługa samego Jamesa Camerona, człowieka, który poznał najwyraźniej tajemniczą formułę zamieniania w złoto wszystkiego, czego się dotknie. „Awatar" zarobił w kinach łącznie 2,8 mld dol., kwotę, która powinna wywołać zawrót głowy, gdyby nie fakt, że 12 lat wcześniej oryginalny „Titanic" zarobił dwa miliardy (stając się wówczas hitem wszech czasów – dziś, po „Awatarze", spadł na drugie miejsce). Teraz, dzięki przeróbce na 3D, „Titanic" płynie ku barierze 3 mld.
Hollywoodzcy handlarze starzyzną
Sądząc po pośpiechu, z jakim konkurencja szykuje swoje trójwymiarowe premiery (oraz powtórne premiery), sprawa została przesądzona i 3D to przyszłość kina (czyli sprawdza się to, co w roku debiutu „Awatara" wieściły prasowe nagłówki, m.in. głośny tekst w tygodniku „Time"). Koniec, kropka – a potem żyli długo i szczęśliwie, przeliczając rosnące góry szeleszczących banknotów. Prawda jest inna – wiele wskazuje na to, że jesteśmy ofiarami największego kinowego przekrętu wszech czasów. Wystarczy rzucić okiem na listę premier 3D ostatnich lat, by zobaczyć uderzającą prawidłowość. Niemal wszystkie da się zakwalifikować do dwóch grup: pierwsza to powtórne wprowadzenie do kin dawnych hitów w nowych wersjach. Oprócz „Titanica" mamy tu więc „Gwiezdne Wojny: Mroczne Widmo" George'a Lucasa, znane animowane przeboje „Król Lew" oraz „Piękna i bestia", a także podliftingowane na wersję stereoskopową pierwsze trzy „Shreki".
Obrazy słabe i nudne pozostaną gniotami nawet wtedy, gdy się je przerobi na filmy 3D