W pół drogi Andreasa Dresena - recenzja

Ani w życiu, ani w kinie nie chcemy zajmować się umieraniem - mówi niemiecki reżyser Andreas Dresen. Jego "W pół drogi" od piątku w kinach – pisze Barbara Hollender

Aktualizacja: 29.08.2012 03:41 Publikacja: 28.08.2012 18:50

W pół drogi Andreasa Dresena - recenzja

Foto: Gutek Film

W gabinecie lekarskim zapada bezlitosny wyrok. Nieoperowalny guz mózgu. Bardzo złośliwy i agresywny. Kilka miesięcy życia. Na podświetlonym ekranie zdjęcia, które nie pozostawiają wątpliwości. Cichy głos lekarza. Szok. Nagle codzienne sprawy przestają się liczyć. A może właśnie liczą się jeszcze bardziej. Wszystko zatrzymuje się w locie. W pół drogi. Tak zaczyna się nowy film Andreasa Dresena, od sceny, jakiej każdy z nas podświadomie się boi.

Zobacz galerię zdjęć

Bunt, strach, depresja

Bohater filmu nie ma jeszcze pięćdziesiątki. Kamera towarzyszy mu przez kilka miesięcy. Rejestruje bunt, strach, depresję, pogodzenie ze śmiercią. Powolne odchodzenie człowieka i ból jego rodziny - żony, dwojga dzieci, rodziców.

Każdy przeżywa te miesiące inaczej, na swój sposób. Dresen pokazuje chwile czułości, żalu, ale też zniechęcenia i zniecierpliwienia. Momenty, kiedy nie ma już siły do walki z nieszczęściem. Śmierć - jak pisał ksiądz Twardowski - „tak punktualna, że zawsze nie w porę". I samotność. Bo nawet w otoczeniu rodziny zawsze umiera się samotnie. Frank dyktuje swój intymny „dziennik umierania" na iPhonea.

- Miniony rok nie był dla mnie łatwy - mówi „Rz" Andreas Dresen. - To był czas rozstań, separacji i niepokoju. Niektórzy z moich przyjaciół zetknęli się ze śmiercią, a słuchając ich opowieści, w jakiś sposób dzieliłem z nimi to doświadczenie. Zdałem sobie sprawę, jak mało nasze społeczeństwo myśli o śmierci. W kinie też pokazujemy nagłe i szybkie zgony albo ukrywamy odchodzenie za melodramatycznymi konstrukcjami. Ale co tak naprawdę dzieje się z człowiekiem i jego rodziną, kiedy śmierć staje na ich drodze i burzy wszystkie życiowe plany?

„W pół drogi" ma w sobie inną emocjonalną siłę niż głośna „Miłość" Michaela Hanekego, która do naszych kin wejdzie jesienią. Dresen zrealizował chłodny, niemal dokumentalny zapis odchodzenia. Ale w tym chłodzie i w tej dokładności jest wstrząsający.

Paradokumentalny styl jest charakterystyczną cechą twórczości Andreasa Dresena, choć on sam zastrzega:

- Realizm to niekoniecznie odzwierciedlenie w skali rzeczywistości 1:1. Każdy film fabularny, nawet jeśli przypomina dokument, pokazuje świat wykreowany. Ważne, by w tej kreacji jak najbardziej zbliżyć się do prawdy. Widzowie moich obrazów często myślą, że ja nie reżyseruję, tylko stawiam kamerę i filmuję. Nic podobnego. Zrobienie czegoś, co wydaje się paradokumentem, bywa czasem równie skomplikowane jak nakręcenie hollywoodzkiej superprodukcji.

Dresen, który zaczynał karierę jako dokumentalista, opanował tę sztukę do perfekcji. Dzięki niej stał się jednym z najciekawszych współczesnych twórców niemieckich. W swoich filmach pokazuje ludzi z bliska, prowokuje. Nie upiększa życia, mówi o sprawach trudnych. Zdarza się, że łamie tabu.

O zdradzie na blokowisku

Tak choćby jak w „Siódmym niebie", gdzie opowiada o seksualności ludzi starszych. Gdy Inge przynosi Karlowi do domu spodnie, które oddał do przerobienia, dochodzi między nimi do zbliżenia.

Ona ma 60 lat, a on 76. Dresen pokazuje zwiotczałe ciała, słabości prowadzące do erotycznych niepowodzeń, ale też namiętność. I cenę zdrady, bo kobieta od lat jest mężatką. Jej związek wpadł w rutynę, ale przecież trwa. W tym filmie wszystko naznaczone jest piętnem ostateczności. Ostatnia może być miłość, samotność może trwać do końca życia.

O konflikcie namiętności i odpowiedzialności Andreas Dresen mówił też w „Na półpiętrze, historii dwóch małżeństw zaprzyjaźnionych do czasu, gdy wybucha miłość między kobietą i mężem jej bliskiej koleżanki.

Niemiecki reżyser opowiada o rutynie, mijaniu się ludzi żyjących pod jednym dachem, o tęsknocie za pełnią życia, o zdradzie. O uczuciu, z którym niełatwo sobie poradzić, kiedy ma się lat 18, a - wbrew pozorom - znacznie trudniej w dojrzałym wieku. I wreszcie o cenie, jaką trzeba zapłacić za to, by żyć w zgodzie ze sobą. A cała ta historia małżeńskiej zdrady przydarza się wśród brzydkich blokowisk Frankfurtu.

Ale właśnie zwyczajność jest siłą filmów Dresena. W "Lecie w Berlinie" są dwie kobiety, pielęgniarka i bezrobotna, samotna matka, noce spędzane wspólnie na balkonie Nike na rozmowach aż do momentu, gdy w życiu jednej z nich pojawia się mężczyzna. W "Willenbrochu" właściciel komisu samochodowego prowadzi ustabilizowane życie aż do chwili, gdy styka się z niespodziewaną przemocą i nagle traci poczucie bezpieczeństwa. W "Whisky z wódką" stary aktor przegrywa walkę ze stresem i alkoholem.

Dramaty wielkie i małe

„Na półpiętrze" (2002) zdobyło Srebrnego Niedźwiedzia na festiwalu w Berlinie i Europejską Nagrodę Filmową za reżyserię, „Whisky z wódką" (2009) przyniosło Dresenowi wyróżnienie reżyserskie w Karlowych Warach, „W pół drogi" (2012) wygrało sekcję Un Certain Regard na festiwalu w  Cannes. Bo filmy Dresena robią wrażenie. Przypominają o małych i wielkich dramatach zwykłych ludzi. Swoje lęki, pytania, wątpliwości może w nim dostrzec każdy z nas.

Film
„28 lat później”. Powrót do pogrążonej w morderczej pandemii Wielkiej Brytanii
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Film
Rekomendacje filmowe: Wchodzenie w życie nigdy nie jest łatwe
Film
Kryzys w polskiej kinematografii. Filmowcy spotkają się z ministrą kultury
Film
Najbardziej oczekiwany serial „Sto lat samotności” doczekał się premiery
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Film
„Emilia Perez” z największą liczbą nominacji do Złotego Globu