
Andreas Dresen,
W pół drogi
,
Aktualizacja: 02.09.2012 16:00 Publikacja: 02.09.2012 16:00
Andreas Dresen,
W pół drogi
,
Niemcy 2011
Guza mózgu Franka nie można ani leczyć, ani operować. Mężczyźnie zostały dwa miesiące życia. Dowiaduje się tego w gabinecie lekarza, towarzyszy mu żona Simone. Ta długa, ośmiominutowa scena otwiera „W pół drogi" i jest przejmująca. Zaczynamy sobie wyobrażać siebie na miejscu 40-letniego Franka, ojca dwojga dzieci, pracownika oddziału DHL. I o to właśnie chodziło Dresenowi – byśmy pomyśleli o tym, co na co dzień wypieramy ze świadomości, negujemy, czyli o własnej śmierci. Nie żeby obniżyć sobie nastrój, ale by dostrzec, że nasze życie wcale nie jest takie najgorsze, że często jest nawet całkiem, całkiem. Na pewno jesteśmy w lepszej sytuacji niż Frank, który umierając, traci pamięć, przestaje rozpoznawać przedmioty i twarze, przechodzi przez gwałtowną fazę agresji...
Prawie cała akcja filmu rozgrywa się w rodzinnym domu umierającego, a jego coraz bardziej wynędzniałe i udręczone ciało stanowi jej epicentrum. Choroba Franka reorganizuje życie otoczenia. Zakłóca równowagę – wszyscy muszą się do niej ustosunkować: jego rodzice, żona, dzieci, kolega z pracy. Nie jest łatwo sprostać takiemu wyzwaniu. Trzeba być wyrozumiałym, współczującym, nie rozpaczać przy chorym, nie rozklejać się, by go jeszcze bardziej nie zasmucać.
Największe brzemię spośród bliskich Franka dźwiga żona – w tej roli znakomita Steffi Kühnert (żona pastora w „Białej wstążce" Hanekego). Ich wzajemna bliskość staje się coraz cichsza, coraz bardziej skondensowana. Chwilami sytuacja ją przerasta – wówczas ulgę przynosi rozmowa z lekarką domową, która odwiedza Franka zawsze, gdy jest potrzebna.
W filmie Dresena, całkowicie improwizowanym na planie, występują tylko autentyczni pracownicy niemieckiej służby zdrowia. Wspomniana pani doktor ma pod opieką w Berlinie około 50 umierających pacjentów – tych, którzy wolą umrzeć otoczeni rodziną niż w hospicjum – i jest na wezwanie każdego z nich, w dzień i w nocy. Zwraca ona uwagę Simone na coś bardzo ważnego – na odpowiedzialność względem dzieci, którym jesteśmy winni wytłumaczenie, czym jest śmierć.
Bo dziś dla większości liczą się przede wszystkim atrakcyjny wygląd, choćby i za cenę silikonowych protez, dużo pieniędzy, sukces każdym kosztem. I nie ma już w naszym życiu miejsca na śmierć. A mój ulubiony ksiądz Baka pisał przecież w „Młodym uwaga": „Śliczny Jasiu, mowny szpasiu, mój słowiku, będzie zyku. Szpaczkujesz. Nie czujesz? Śmierć jak kot wpadnie w lot!". Dlatego życie musi być piękne. Żyje się tylko raz. Za cenę życia.
© Licencja na publikację
© ℗ Wszystkie prawa zastrzeżone
Źródło: Uważam Rze
Zrealizowany w niemieckim studiu Babelsberg „Fenicki układ” Wesa Andersona to parada gwiazd z Benicio del Toro n...
Browary Warszawskie i wrocławska Kępa Mieszczańska to propozycja Echo Group dla inwestorów zainteresowanych wykończonymi mieszkaniami w prestiżowych lokalizacjach, gotowymi do zarabiania od zaraz.
Przez pryzmat „Idioty” Alvis Hermanis patrzy na Dostojewskiego i Rosję. Echa tej powieści mają się znaleźć w now...
Zakończył się 65. Krakowski Festiwal Filmowy. To było udane święto dokumentu. Triumfowały polskie dokumenty zrea...
W wieku 87 lat zmarła Loretta Swit, laureatka dwóch nagród Emmy za rolę major Margaret "Gorące Wargi" Houlihan w...
„It Was Just an Accident” Irańczyka Jafara Panahiego z najwyższą nagrodą. Z kolei Grand Prix wywiezie z Cannes N...
Masz aktywną subskrypcję?
Zaloguj się lub wypróbuj za darmo
wydanie testowe.
nie masz konta w serwisie? Dołącz do nas