– Film powstawał trzy lata. A im dłużej przyglądałem się Krzysztofowi Baczyńskiemu, tym bardziej odkrywałem w nim sprzeczności – mówi reżyser i scenarzysta Kordian Piwowarski. – Ci, którzy jeszcze go pamiętają, opowiadali, jak tuż przed wybuchem powstania warszawskiego przyszedł do konspiracyjnego lokalu po przydział butów dla swych żołnierzy. Ledwo trzymał się na nogach, bo musiał przebiec kilka ulic. Astmatyk, melancholijny jedynak, nie nadawał się na wojskowego. A został symbolem żołnierskiego poświęcenia. Małomówny, a dowodził plutonem. Nieśmiały, a zgłosił mieszkanie jako skrytkę na broń AK. I to jego wiersze są dokumentem doświadczeń całego pokolenia, które zdecydowało się walczyć o wolną Polskę.
Film Piwowarskiego może być dobrym pretekstem, by na nowo się przyjrzeć samemu poecie i jego twórczości. Może czas wyjąć jego wiersze z szuflady „poezja okupacyjna", a w biografii zobaczyć też rysy, które nie pasują do roli tragicznego Kolumba.
– Wychowałem się w Danii i Baczyńskiego nie czytałem w szkole. Kiedy zaproponowano mi nagranie „Pieśni o szczęściu", potraktowałem to jako okazję do odrobienia lekcji – mówi Czesław Mozil, którego piosenka została wykorzystana w filmie. – Dzwoniłem do znajomych w Polsce i rzucałem: „Baczyński". Większość, zniechęcona szkolną lekturą, nie potrafiła nic powiedzieć. Zacząłem czytać te wiersze i zachwyciłem się, choć trudno mi powiedzieć, co miał poeta na myśli. Za to emocje są tu potężne. To mi wystarczy.
Nadwrażliwiec
Pozycja Baczyńskiego w kanonie polskiej literatury wydaje się niezagrożona, ale on jest modelem pisarza tyleż wielkiego, co nieczytanego. Jego poezja funkcjonuje wyłącznie w kontekście edukacyjno-historycznym, nie ma przekonania, że żyje poza lekturami szkolnymi.