Włoskie geny nowojorczyka

John Turturro, gość tegorocznego festiwalu, nie jest typem gwiazdora, ale to znakomity aktor i reżyser.

Aktualizacja: 17.11.2013 19:46 Publikacja: 16.11.2013 07:19

Włoskie geny nowojorczyka

Foto: materiały prasowe

Na rozpoczynającym się w sobotę  w Bydgoszczy festiwalu Camerimage odbierze Złotą Żabę właśnie za osiągnięcia aktorskie i reżyserskie. I pokaże film „Fading Gigolo" – historię dwóch nowojorczyków „w sile wieku" próbujących zarobić pieniądze w najstarszym zawodzie świata.

Ten film sam wymyślił i wyreżyserował, zagrał też jednego z głównych bohaterów. Na wcielenie się w drugiego namówił Woody'ego Allena.

John Turturro. Pociągła twarz, skręcone, lekko już siwiejące włosy. Okulary w rogowej oprawie. Takie same nosi jego żona, aktorka Katherine Borowitz. Styl bycia też mają podobny. Oboje są antygwiazdami. Zmarszczek, które pojawiły się po czterdziestce, nie wyrównują botoksem. Nie towarzyszą im skandale.

Spotkali się w latach 80. w Yale Drama School, są małżeństwem od prawie 30 lat. Mieszkają w Brooklynie, mają dwóch synów – 23-letniego Amadeo i 13-letniego Diego. W środowisku aktorskim uchodzą za spokojnych, zrównoważonych inteligentów. Z dziennikarzami rozmawiają chętnie. I poważnie.

Przed kamerą

John Turturro ma na koncie prawie 100 ról. Zakochał się w kinie w szkole średniej, gdy obejrzał filmy Bergmana, Felliniego, Buñuela. To one ukształtowały jego wrażliwość. I był konsekwentny. Na początku swojej drogi artystycznej podjął decyzję, że nie będzie walczył o pozycję w Hollywood. Interesowały go filmy  autorskie, niezależne.

– Nie jestem materiałem na gwiazdę – tłumaczy. – Nie lubię być w centrum uwagi, nie robię wokół siebie szumu. Chcę chodzić po ulicach bez asysty paparazzich, a w kinie lubię myśleć. Dlatego ten typ kariery, którą zrobiłem, znacznie bardziej do mnie pasuje. Nie należę do superkasowych wykonawców, nie dostaję 20 mln za rolę, ale los pozwolił mi spotkać się z niezwykłymi twórcami: Martinem Scorsese, braćmi Coen, Spikiem Lee, Robertem Redfordem czy Williamem Friedkinem.

Był moment, gdy mógł stać się aktorem głównego nurtu. Zaproponowano mu udział w filmie „Wpływ księżyca".

– Nie walczyłem o tę rolę, chociaż miałem świadomość, że zmieniłaby moje życie – mówi. – Zagrał ją Nicholas Cage. Zresztą świetnie. Ja nie żałuję. Jestem, kim jestem. Zarabiam na dobre życie. Robię to, co lubię, i czuję się wtedy wolny.

U braci Coen stworzył znaczące kreacje w „Bartonie Finku", „Ścieżce strachu", „Fargo", „Big Lebowskim", „Bracie, gdzie jesteś".

– Praca z nimi daje mi satysfakcję i przyjemność – mówi. – Rewelacyjnie się rozumiemy, mamy podobny stosunek do życia. I zaufanie do siebie nawzajem. To zobowiązuje. Do „Bartona Finka" przygotowywałem się niemal jak Robert De Niro. Poszedłem na trzymiesięczny kurs pisania na maszynie. Nie powiem, nawet mi się to potem przydało. Jestem dzisiaj jak sprawna sekretarka. A poważnie: przed kamerą zawsze starałem się zrobić w filmach Coenów coś, czego dotąd nie robiłem, zaskoczyć ich. Nie jest to łatwe, bo oni mają ogromną wyobraźnię.

Ze Spikem Lee spotkał się na planach „Rób, co należy", „Mo' Better Blues", „Malarii", „Ślepego zaułku", „Dziewczyny numer 6", „Morderczego lata".

– Lee zachęca do improwizacji – opowiada. – Grając w jego filmach, czasem sam musiałem „włączać hamulce". Myślałem: „Stop! Za daleko się posunąłem. Zmieniam mu sens sceny". Ale generalnie jest między nami jakaś chemia.

Turturro nie ukrywa, że dobrze zagrana rola czasem dużo kosztuje.

– Dlatego tak wielu jest w naszym zawodzie frustratów – żartuje. – Ale z drugiej strony aktorstwo wzmacnia. Pomaga zrozumieć siebie. Nie muszę chodzić do psychoanalityka, praca nad rolą jest dla mnie rodzajem terapii, więc po co miałbym płacić za wizyty?

Zawsze powtarza, że lubi aktorstwo i aktorów. Ale szuka w tym zawodzie ludzi, którym zależy na czymś więcej niż wysokich gażach. To im poświęcił swój film „Illuminata". Bo John Turturro jest również reżyserem.

Spojrzenie z drugiej strony

Na początku lat 90. napisał scenariusz opowieści o trzech braciach, którzy zakładają firmę budowlaną. Jeden z nich, wzorowany na ojcu Turturro, poświęca dla pracy wszystko, doprowadzając do rozłamu w rodzinie. Aktor wymarzył sobie, że ten film – „Mac" – zrealizuje Martin Scorsese. Ale on był zajęty. Turturro spotkał się z kilkoma młodymi reżyserami. Nie mogli pojąć jego idei.

– Pomyślałem, że zrobię to sam. – mówi. – No i okazało się, że reżyserowanie jest mi bliskie. Lubię obserwować ludzi i świat.

Reżyseria pomogła mu odkryć własne korzenie. Jego ojciec przyjechał do Ameryki w 1931 roku. Miał wówczas sześć lat i zrobił wszystko, by się zasymilować. Rodzice matki pochodzili z Sycylii, ona sama urodziła się już w Stanach. Ale geny to geny.

– Jestem wrośnięty w kulturę amerykańską, ale myślę, że na przykład moje przywiązanie do rodziny bierze się z włoskiej części mojej osobowości – śmieje się aktor.

„Passione" było jego wyprawą do serca włoskiej kultury. Czymś w rodzaju „Buena Vista Social Club" zrealizowanego w Italii. Poprzez muzykę i piosenkę Turturro opowiedział o włoskim temperamencie, o miłości, ale i o problemach społecznych Neapolu. To był jego powrót do świata, w którym kiedyś już pracował przy „Sycylijczyku". Ale też do świata jego rodziców.

Pokazywane na festiwalu Camerimage „Fading Gigolo" jest z kolei hołdem dla drugiej jego miłości – Nowego Jorku, gdzie mieszka od dzieciństwa.

Ulubione espresso

W 2007 roku Turturro złamał się. Zagrał w hollywoodzkim przeboju „Transformers". Potem wystąpił jeszcze w dwóch sequelach tego filmu.

– Pomyślała pani, że robię to dla pieniędzy? – powiedział mi w wywiadzie. – Każdy pracuje, żeby zarobić na niezłe życie. Ale okazało się, że taka hollywoodzka superprodukcja to także zabawa. I niezła lekcja. Gra w filmie pełnym efektów specjalnych to dla aktora takiego jak ja zupełnie nowe doświadczenie. Kiedy znalazłem się na planie pierwszej części „Transformersów", byłem zagubiony. Patrzyłem ukradkiem na Shię LaBeoufa, bo on czuł się tam jak ryba w wodzie. Ale potem znalazłem metodę na tę rolę: wyluzowałem się tak, jakbym bawił się z dziećmi.

„Transformersi" byli także próbą dotarcia do publiczności.

– Dystrybucja to dzisiaj wielki problem kina niezależnego – przyznaje aktor. – Ambitne filmy mają głównie obieg festiwalowy. Nierzadko trafiają na pięćdziesiąt, sześćdziesiąt takich imprez. Reżyserzy promują je, udzielają wywiadów, biorą udział w konferencjach prasowych. Ale potem te filmy nie docierają do zwykłych widzów. Może coś się zmieni, gdy wejdą w życie inne formy rozpowszechniania. Na razie kontakt z szerszą publicznością jest dla mnie jako reżysera luksusem.

Pytam Johna Turturro, co jest dla niego luksusem w życiu prywatnym. I tu znów zwyciężają jego włoskie geny.

– Espresso – śmieje się. – Uwielbiam zapach i smak dobrej kawy.

Pierwsze Złote Żaby rozdane

John Turturro to niejedyny artysta uhonorowany w tym roku przez Camerimage. Znamy też nazwiska innych laureatów. Nagrodę za całokształt twórczości odbierze operator Sławomir Idziak. Współpracownik Krzysztofa Zanussiego, Krzysztofa Kieślowskiego i Andrzeja Wajdy, od lat kręci filmy na Zachodzie. Jest autorem zdjęć m.in. do „Dowodu życia" Hackforda, „Helikoptera w ogniu" Scotta (za ten film otrzymał nominację do Oscara), „Harry'ego Pottera i Zakonu Feniksa" Yatesa. Prowadzi w Polsce warsztaty „Film Spring Open".

Złote Żaby dla duetu reżyser–operator powędrują do Marka Forstera i Roberta Schaefera, którzy pracują razem od ponad dekady. Stworzyli osiem filmów wyróżniających się przemyślaną i interesującą formą wizualną. Jedną z tych produkcji jest „Marzyciel", do którego oscarową muzykę napisał Jan A.P. Kaczmarek.

Nagrodę dla scenografa otrzyma Rick Carter – laureat dwóch Oscarów, bliski współpracownik Stevena Spielberga, Roberta Zemeckisa i Jamesa Camerona

Za wybitne osiągnięcia w dokumencie wyróżniona zostanie Joan Churchill, autorka  takich filmów jak „Tattooed Tears" o więzieniu, dehumanizującym zarówno więźniów, jak i strażników, oraz „One Generation More" o estońskiej rodzinie poszukującej żydowskich korzeni. W serialu „Residents" przez rok towarzyszyła pracownikom szpitala UCLA. Nagrodę za osiągnięcia w dziedzinie wideoklipów dostanie Samuel Bayer, który pracował m.in. dla Cranberries, Davida Bowiego, Metalliki, Rolling Stonesów, Marilyn Mansona, Lenny'ego Kravitza, Aerosmith czy Justina Timberlake'a.     —bh

Na rozpoczynającym się w sobotę  w Bydgoszczy festiwalu Camerimage odbierze Złotą Żabę właśnie za osiągnięcia aktorskie i reżyserskie. I pokaże film „Fading Gigolo" – historię dwóch nowojorczyków „w sile wieku" próbujących zarobić pieniądze w najstarszym zawodzie świata.

Ten film sam wymyślił i wyreżyserował, zagrał też jednego z głównych bohaterów. Na wcielenie się w drugiego namówił Woody'ego Allena.

Pozostało 95% artykułu
Film
„28 lat później”. Powrót do pogrążonej w morderczej pandemii Wielkiej Brytanii
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Film
Rekomendacje filmowe: Wchodzenie w życie nigdy nie jest łatwe
Film
Kryzys w polskiej kinematografii. Filmowcy spotkają się z ministrą kultury
Film
Najbardziej oczekiwany serial „Sto lat samotności” doczekał się premiery
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Film
„Emilia Perez” z największą liczbą nominacji do Złotego Globu