Tak naprawdę ciekawsze są obrazy, w których bohater wtłoczony jest w rzeczywiste środowisko i problemy.
„127 godzin" laureat Oscara Danny Boyle oparł na historii Arona Ralstona, młodego alpinisty, który przez pięć dni i sześć nocy był uwięziony w kanionie. Miał przywaloną przez głaz rękę, był coraz bardziej wyczerpany. Kamerą wideo nagrał listy pożegnalne do najbliższych. Wreszcie podjął dramatyczną decyzję. Odrąbał sobie zakleszczoną wśród skał rękę.
W tym filmie przez większość czasu na ekranie jest tylko jeden człowiek, na dodatek unieruchomiony. A jednak nie czuje się znużenia. Podobnie jak podczas oglądania „Wszystko stracone" J.C. Chandora, gdzie o życie walczy w zepsutym jachcie pośrodku oceanu Robert Redford. Chandor nie zostawia nadziei: człowiek stał się arogancki w wierze, że zawsze można okiełznać naturę.
W „Pogrzebanym" (2012) Rodriga Cortesa najpierw jest ciemność, w której słuchać przyspieszony oddech. Potem blask płomienia z zapalniczki rozświetla ekran. Mężczyzna, który pracował na kontrakcie w Iraku, gdy jego konwój został zaatakowany przez talibów, ocknął się w... trumnie.
Porywacze zostawili mu zapalniczkę i komórkę. Może się porozumieć z terrorystami, z przełożonymi z korporacji, z ośrodkiem zajmującym się porwaniami w Azji. Zakopany pod ziemią, ma coraz mniej czasu. Ten wielki, współczesny dramat został świetnie zagrany przez Ryana Reynoldsa. Do Księgi rekordów Guinnessa jako „obraz fabularny z najmniej liczną obsadą" trafił indyjski „Yaadein" (1964). Po powrocie do domu mężczyzna orientuje się, że cała rodzina zniknęła. Przez 113 minut Sunil Dott – aktor, scenarzysta i reżyser w jednej osobie – usiłuje zrozumieć, co się mogło stać.
Samotność
Francuski „The Man Who Sleeps" (1974) Bernarda Queysanne'a jest z kolei historią studenta, który ma dość życia i włóczy się po ulicach. Nie odzywa się do nikogo, widz słyszy głosy kobiet – to wewnętrzny monolog bohatera.