– Samotność, zagubienie, wściekłość, ból i miłość. Właśnie w okresie dorastania po raz pierwszy doświadczamy całej palety ludzkich uczuć – mówił w San Sebastian Runar Runarsson, reżyser „Wróbli". Tegoroczny festiwal w San Sebastian wygrał uniwersalny film o dojrzewaniu. Jednak w konkursie ten rodzaj kina stanowił raczej ewenement. Dominowała polityka.
– To rządy powinny brać odpowiedzialność za uchodźców, a nie społeczne i prywatne organizacje – apelował ze sceny Joachim Lafosse, laureat Muszli za reżyserię, który w „Białych rycerzach" pokazał drogę do Francji 300 sierot, ofiar wojny w Czadzie. Peter Sollett we „Freeheld" rekonstruował walkę o równouprawnienie amerykańskiej pary lesbijek z New Jersey. Nagrodzona za rolę w nieznośnie rubasznym, ale i bolesnym „Królu Hawany" Yordanka Ariosa ze statuetką w dłoni zwracała uwagę na sytuację Kuby. Najbardziej jednak nagłośnione były, oczywiście, hiszpańskie dylematy.
Pełna sala, owacje na stojąco, widzowie klaszczący i skandujący „Si, se puede" („Tak, można"). Wśród nich również grupa inwalidów, którzy wózkami stworzyli osobny rząd pod samym ekranem. Seans „Nie jesteśmy sami" – nieźle zmontowanego, ale przeciętnego dokumentu o hiszpańskich protestach zeszłych lat – zamienił się w polityczną manifestację. W selekcji oficjalnej znalazło się „Lejos del mar" Imanola Uribego. Opowiedział on o kobiecie, która dowiaduje się z mediów, że na wolność wyszedł baskijski terrorysta, morderca jej ojca.
Nawet prezentowany w konkursie piękny, kameralny portret trzech pokoleń baskijskiej rodziny „Amama" Asiera Altuny tylko dla zagranicznego widza jest wolny od polityki. To film o tożsamości mniejszości etnicznej, jej sile, zderzaniu się tradycji z nowoczesnością. A przecież tu, w San Sebastian, podziały Hiszpanii czuje się mocno. Starsi widzowie pamiętają czasy działalności ETA. Dzisiaj, choć na ulicach słyszy się wyłącznie hiszpański, wszystkie filmy lektor zapowiada w trzech językach: baskijskim, hiszpańskim i angielskim. Podobnie wydawane są oficjalne publikacje. W kuluarach widzowie rozmawiają o niedzielnych wyborach w Katalonii, które zamieniły się w referendum o odłączeniu się regionu od Hiszpanii.
Przedstawiciele przemysłu filmowego i krytycy narzekali, że tegoroczny festiwal w San Sebastian zbyt dużo uwagi poświęcił lokalnym problemom. Jednak wypływa z niego ciekawy, choć dojmujący obraz dzisiejszej, podzielonej Hiszpanii. Portret ludzi zmęczonych kryzysem, przekonanych, że kraj zmierza w niewłaściwą stroną, pełnych gniewu. Ale również głodnych działania i zmian. Bo przecież „se puede".