Dariusz Wolski, autor zdjęć do filmu „Napoleon”: Sekwencje walk są fenomenalne

- Dla operatorów sztuczna inteligencja jest częścią wachlarza narzędzi - mówi Dariusz Wolski, autor zdjęć do filmu „Napoleon”, który przygotowuje już ze Scottem „Gladiatora 2”. Wolski był gościem festiwalu EnergaCAMERIMAGE.

Publikacja: 23.11.2023 12:30

„Napoleon” to już dziewiąta produkcja, przy której spotkał się pan na planie z Ridleyem Scottem. 

Lubimy razem pracować, porozumiewamy się błyskawicznie, niemal bez słów, coraz lepiej. Każda nasza wspólna produkcja pracuje na następną. Ridley dokładnie wie, o co mu chodzi, więc nie marnujemy czasu. Rozumiemy swój styl. W wielu sprawach zgadzamy się, na przykład obaj bardzo lubimy naturalne światło. Poza tym on potrafi tworzyć na planie atmosferę, znakomicie ustawia sceny z aktorami. I, co też jest ogromnie ważne, nie zamyka się w jednym gatunku. Każdy jego film jest inny.

Łączy was przyjaźń?

Raczej ogromny szacunek. Lubimy wspólne wyzwania. 

Takie jak „Napoleon”? Historyczny kostium i sześć ogromnych bitew. 

Spotykaliśmy się z historykami, wojskowymi strategami. Chcieliśmy być jak najbliżej prawdy. W niektórych scenach opieraliśmy się na malarstwie. Na przykład koronacja Napoleona jest odwzorowaniem obrazu Jacques’a Louisa Davida z 1806 roku. Pracowaliśmy często w autentycznych zamkach i pałacach. Staraliśmy się w miarę wiernie odtworzyć potyczki wojskowe Napoleona. Na przykład w wirze bitewnym pojawia się on tylko w pierwszej bitwie w Tulonie i w ostatniej pod Waterloo. Innymi walkami dyryguje z oddalenia.

Legendy krążą na temat ilości kamer, które jednocześnie wykorzystywane były na planie. Zawsze tak pan pracuje?

Z Ridleyem tak. On uwielbia patrzeć jednocześnie na kilka monitorów, już na w trakcie rejestracji te ujęcia w głowie montuje. Kiedy próbowałem przenieść taki sposób pracy do filmów innych reżyserów, zwykle się nie udawało. Nawet tak znakomici profesjonaliści jak Steven Spielberg czy Martin Scorsese wolą pracować z jedną kamerą. 

Czytaj więcej

Dariusz Wolski w Toruniu z „Napoleonem” Ridleya Scotta

Podczas rejestrowania scen bitewnych rzeczywiście tych kamer było kilkanaście?

Inaczej kręcilibyśmy te ujęcia dwa lata. Ale używaliśmy też często kilku kamer przy sekwencjach aktorskich, m.in. tych, w których występowali Joaquin Phoenix i Vanessa Kirby. Dzięki temu nie trzeba było przerywać scen, a aktorzy nie wypadali z transu. Sekwencje walk są w „Napoleonie” fenomenalne. A bitwa pod Austerlitz, gdzie armia rosyjska topi się pod pękającym na jeziorze lodem, to mistrzostwo świata. Odtworzenie tej bitwy było rzeczywiście wyzwaniem. Najpierw kręciliśmy ogólne ujęcia, z większych odległości. Te, na których widzimy konie wpadające pod lód i wybuchy armatnie. Potem zajęliśmy się detalami. Korzystaliśmy ze sztucznego szkła, trzeba było uważać, żeby zwierzęta się nie poraniły. Pracowały wtedy 3-4 kamery. Dopiero na końcu robiliśmy zdjęcia pod wodą, uzupełniane potem efektami specjalnymi. Mój stały współpracownik z MPC wykazał się tutaj naprawdę ogromnym talentem. Więc sceny, o których pani mówi, są kombinacją dobrego planowania, pracy kaskaderów i efektów specjalnych. A widzi pani na ekranie dużo tych efektów?

Właśnie nie.

No i na tym to polega. Mądrze, profesjonalnie wykorzystane efekty specjalne powinny być niewidoczne. Ale one oczywiście są. W Rosji Rublowowi czy Bondarczukowi dawano do dyspozycji kilka tysięcy żołnierzy. My mieliśmy na planie bitew 200 koni i 400 statystów. Wystarczyło, bo dziś można wszystko multiplikować.

Rozumiem, że sceny kameralne nie wymagały takich efektów.

I myli się pani. Choćby taki przykład. W zamkach i pałacach, gdzie realizowaliśmy zdjęcia, obowiązywały rozmaite ograniczenia. Na przykład w naszych umowach było dokładnie określone jak można korzystać z kominków czy świec. I rzeczywiście na pierwszym planie świece były autentyczne, ale już w tle - żeby uniknąć zaprószenia ogniem – wywoływaliśmy je sztucznie.

Bitwa pod Austerlitz, gdzie armia rosyjska topi się pod pękającym na jeziorze lodem, to mistrzostwo świata. Odtworzenie tej bitwy było rzeczywiście wyzwaniem

Dariusz Wolski, autor zdjęć do „Napoleona”

Dzisiaj coraz więcej mówi się o sztucznej inteligencji. 

Dla nas, operatorów, to jest część naszego wachlarza narzędzi. Mojego też.

Jak bardzo się to zmieniło od czasu, kiedy zaczynał pan pracować?

Oczywiście ogromnie, ale na dobre. Dziś ze specjalistą od efektów specjalnych ustalamy wszystko od samego początku, już w okresie przygotowań, w momencie budowy dekoracji. Ja muszę mu dostarczyć ujęcia, które on może potem wykorzystać, on pomaga mi w wielu sprawach, między innymi doradza przy ustawianiu kamer. 

Sztuczna inteligencja była jednym z powodów strajku scenarzystów i aktorów. 

Pisarze i aktorzy chcieli więcej zabezpieczeń własnego wizerunku i więcej pieniędzy. My, operatorzy, nie dostajemy tantiem, a inteligencji maszyn używamy od dawna. Więc dla nas to nie problem. Nie mieliśmy powodu do strajków. Oni mieli o co walczyć, więc walczyli.

Strajk spowodował siedmiomiesięczną przerwę w pracy. Jak to wygląda z punktu widzenia człowieka, który żyje kinem na co dzień?

Ja osobiście byłem akurat w trakcie przygotowywania następnego filmu, kręciłem reklamy, trochę więcej odpoczywałem. Strajk był jednak wielkim dramatem dla ekip. Asystenci reżysera i operatora, szwenkierzy, scenografowie, kostiumolodzy, technicy – wszyscy oni pracują od czeku do czeku. Jak nie ma pracy, to nie mają za co żyć.

Na liście twórców, z którymi pan współpracował, są poza Ridleyem Scottem m.in. Paul Greengrass, Tim Burton, Tony Scott, Gore Verbinski, Alex Proyas. A jest reżyser, z którym jeszcze pan nie pracował, a chciałby pan spotkać się na planie?

Tak się w moim zawodzie nie myśli. Scorsese jest związany z Rodrigo Prieto, Fincher –z Erikiem Messerschmidtem. Ja sam dobrze się dogaduję z Ridleyem. A poza tym los styka mnie z innymi artystami. Każde spotkanie jest istotne, bo reżyser zawsze inspiruje, prowokuje do twórczej pracy. I nieważne czy ma wielką pozycję w Hollywood czy jest debiutantem. Więc może odpowiem tak: na pewno jest gdzieś artysta, który pokaże coś nowego. Może zresztą los zetknie mnie z takim człowiekiem już wkrótce.

Czytaj więcej

Mussolini Superstar

To znaczy?

Pracujemy z Ridleyem nad „Gladiatorem 2”, ale jednocześnie zaczynam rozmowy z młodym, superinteligentnym reżyserem, który ma świetny scenariusz. Będziemy robić film o procesie w Norymberdze. Amerykanie wysłali tam psychologa, który miał obserwować zachowania oskarżonych. I to jest opowieść o jego relacjach z Goeringiem, którego będzie grał Russell Crowe.

Przed pana kamerą stała cała rzesza hollywoodzkich gwiazd. Ktoś dał się panu we znaki?

Może miałem szczęście, nigdy nie spotkałem się z żadnymi dziwnymi żądaniami aktorów, a jeśli nawet – to na początku kariery i raczej ze strony osób mniej znanych. Johnny Depp, z którym nakręciliśmy „Piratów…” to najsłodszy człowiek na świecie. Joaquin Phoenix, Matt Damon, Adam Driver – nigdy nie miałem z nimi żadnych problemów. Podobnie jak z aktorkami, nawet tak sławnymi jak Scarlett Johansson.

Jak ogląda się pan wstecz i widzi chłopaka, który w 1979 roku, po trzech latach studiów w łódzkiej Filmówce sprzedał malucha i kupił bilet do Stanów, to co pan sobie myśli?

Każdy kiedyś musi zacząć… Zapłaciłem za to pewną cenę. Ale płacimy za każdy wybór, jakiego w życiu dokonujemy. Coś tracimy, coś zyskujemy. Przeżyłem niełatwe lata, teraz jestem bardzo szczęśliwy. Mam wspaniałą żonę, świetne dzieci, dobrą sytuację zawodową. Mama odwiedzała mnie w Stanach, ostatni raz była trzy lata temu. Dziś zbliża się do dziewięćdziesiątki i już nie chce wybierać się w tak daleką podróż. Ale razem z kuzynką przyjechała do mnie, do Torunia. Była na pokazie „Napoleona”.

Po tylu latach wtopił się pan już w Stany całkowicie czy wciąż czuje się pan człowiekiem o innych korzeniach? 

Jestem Europejczykiem, Polakiem. Ale dobrze się odnajduję wszędzie. Mieszkam w Kalifornii, a pracuję na całym świecie. To wielkie szczęście móc komunikować się z ludźmi z różnych kultur. W Anglii na Malcie, we Włoszech, we Francji, Hiszpanii, Maroko, Azji. Czuję się uprzywilejowany, że mogę prowadzić takie życie.

Ogląda pan czasem polskie filmy?

Rzadko. Ale za absolutnego geniusza uważam Pawła Pawlikowskiego. Jego „Ida” i „Zimna wojna” to mistrzostwo świata. A Joaquin Phoenix mówił mi, że strajk przerwał im pracę nad wspólnym filmem. Mam nadzieję, że ta produkcja wróci.

Jaką radę dałby pan chłopakom i dziewczynom, którzy dziś studiują w polskich szkołach filmowych?

Ja wyjeżdżałem z Polski jeszcze w czasach komunizmu, mam więc za sobą doświadczenia emigranta z tamtych lat. Teraz przemysł filmowy w Europie działa znakomicie. Jest tu dużo twórczej swobody. Dlatego lepiej spokojnie pracować na Starym Kontynencie i liczyć na szanse, jakie się przytrafią.

Wspaniały polski operator Jerzy Wójcik mawiał przed laty, że można zrobić dobre zdjęcia starą, rozklekotaną kamerą związaną sznurkami…

Od tamtego czasu technologia poszła bardzo daleko, ale gdzieś w głębi duszy się z tym zgadzam.

Bo dobre zdjęcia to…

Dobre oko.

A ma pan jakieś zawodowe marzenie?

Nie. Po prostu lubię to, co robię. 

„Napoleon” to już dziewiąta produkcja, przy której spotkał się pan na planie z Ridleyem Scottem. 

Lubimy razem pracować, porozumiewamy się błyskawicznie, niemal bez słów, coraz lepiej. Każda nasza wspólna produkcja pracuje na następną. Ridley dokładnie wie, o co mu chodzi, więc nie marnujemy czasu. Rozumiemy swój styl. W wielu sprawach zgadzamy się, na przykład obaj bardzo lubimy naturalne światło. Poza tym on potrafi tworzyć na planie atmosferę, znakomicie ustawia sceny z aktorami. I, co też jest ogromnie ważne, nie zamyka się w jednym gatunku. Każdy jego film jest inny.

Pozostało 94% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Film
#Dzień 2 - Na szlaku Wilsona
Film
Rusza 17. edycja Międzynarodowego Festiwalu Kina Niezależnego Mastercard OFF CAMERA
Film
Gala Otwarcia Mastercard OFF CAMERA
Film
Marcin Dorociński z kolejną rolą w Hollywood. W jakiej produkcji pojawi się aktor?
Film
Rekomendacje filmowe na weekend: Sport i namiętności