„Saint Omer”: Historia dzieciobójczyni

„Saint Omer” Alice Diop to przejmujący film i ważny głos na temat losu emigrantów.

Publikacja: 29.09.2023 03:00

Guslagie Malanda w roli dzieciobójczyni w filmie „Saint Omer”

Guslagie Malanda w roli dzieciobójczyni w filmie „Saint Omer”

Foto: Stowarzyszenie Nowe Horyzonty

– Moje filmy rodzą się z uczuć, które stają się dla mnie niemal obsesją – mówi Alice Diop.

Jej projekt „Saint Omer” został zainspirowany przez zdjęcie, które zobaczyła w 2015 roku w „Le Monde”. Kamera monitoringu uchwyciła ciemnoskórą kobietę pchającą wózek z maleńkim dzieckiem na dworcu Gare du Nord. Dwa dni wcześniej o 6.00 rano w Berck-sur-Mer znaleziono maleńkie dziecko niesione przez fale.

Dziennikarze i śledczy początkowo przypuszczali, że być może wypadło lub zostało wyrzucone z łodzi z migrantami, która zboczyła z kursu. Potem jednak znaleziono w pobliskich krzakach wózek. I tak, przeglądając kamery monitoringu, śledczy dotarli do młodej Senegalki.

Czytaj więcej

Od tragedii do komedii. Filmowe rekomendacje na weekend

– Miałyśmy podobne korzenie, byłyśmy w tym samym wieku, miałam wrażenie, że znam ją tak dobrze jak siebie – przyznaje Alice Diop.

Fabienne Kabou była doktorantką o ilorazie inteligencji 150, która twierdziła, że jej ciotki z Senegalu rzuciły na nią zaklęcie. Wsiadła w Paryżu do pociągu i w małym miasteczku Saint Omer zostawiła swoją 15-miesięczną córeczkę na noc na plaży, przy linii brzegowej. W czasie przypływu.

Na sali sądowej

Alice Diop pojechała na jej proces do Saint Omer, gdzie na murach wisiały jeszcze plakaty kampanii Marine Le Pen. Jak bohaterka jej filmu Rama z początku filmu szła przez miasto do hotelu.

– Czułam dyskomfort, widząc, jak ludzie w tym skromnym miasteczku patrzą na mnie: czarną kobietę, ubraną jak paryżanka, ciągnącą za sobą elegancką walizkę – wspominała.

I o tym również jest ten film. Jego bohaterka staje się człowiekiem „znikąd” – już nie jest Afrykanką, nigdy nie będzie „prawdziwą” Europejką.

Diop głęboko przeżyła proces senegalskiej dzieciobójczyni. W scenariuszu „Saint Omer” jest bardzo dużo niemal dokumentalnego jego zapisu.

Akcja filmu toczy się głównie na sali sądowej, gdzie trwa proces młodej dziewczyny, która uśmierciła swoją 15-miesięczną córkę. Laurence Coly przyjechała do Paryża i w czasie studiów związała się z dużo starszym od niej mężczyzną, który jednak nigdy nie przedstawił jej swojej rodzinie, a wkrótce po urodzeniu dziecka ją porzucił.

„Saint Omer” jest opowieścią o losie ciemnoskórych uchodźców, których tragedia często nie kończy się, gdy dotrą do Europy. Ich „ziemia obiecana” nie musi być rajem. Zbyt często stają się ludźmi znikąd – już nie należą do dawnego świata, a ten nowy zamyka ich w gettach dla obcych, wyrzuca na margines.

Sama Alice Diop miała szczęście. Jest drugim pokoleniem emigranckim, obywatelką Francji. Urodziła się w Aulnay-sous-Bois, rosła zakorzeniona w języku i kulturze francuskiej. Nigdy nie poznała narzeczy, jakimi posługiwali się jej rodzice, a do Senegalu pojechała pierwszy raz jako 18-latka, rok po śmierci swojej matki.

– To było bardzo trudne doświadczenie – mówi. – Tam dopiero zrozumiałam, że nie należę całkowicie do żadnego świata – ani afrykańskiego, ani europejskiego.

Dziś mieszka w Paryżu, gdzie świetnie się czuje. – Francja jest krajem, w którym czarny chłopak z przedmieść może studiować na Sorbonie – mówi, choć oczywiście jest świadoma ograniczeń i losu, który sprawia, że co jakiś czas na przedmieściach francuskich metropolii wybuchają rozruchy.

Alice Diop żyje pomiędzy dwoma światami. Często wraca do Senegalu. Razem z siostrą wybudowały tam, na wybrzeżu, dom. Przez lata robiła filmy dokumentalne. Obserwowała mieszkańców przedmieść, wyrzuconych na margines, czasem schodzących na złą drogę. Czarnoskóre Francuzki. Mechaników pracujących w warsztacie samochodowym i zamożnych ludzi wybierających się na polowania w Fontainebleau. Przede wszystkim jednak próbowała zrozumieć, co to znaczy być „czarnym” w białym europejskim społeczeństwie.

Bez odpowiedzi

To samo pytanie zadała w swoim debiucie fabularnym. „Saint Omer” nie jest filmem z tezą, nie proponuje łatwych odpowiedzi, zderzając na ekranie dwie postacie – wziętej pisarki i dzieciobójczyni – nie definiuje kategorycznie losu emigrantów. Nie wystawia laurek i jednoznacznie nie potępia. Ale wrażliwemu widzowi pozwoli z bliska przyjrzeć się losowi emigrantów.

„Saint Omer”, mimo niemal dokumentalnej formy, jest obrazem przejmującym, niepozostawiającym widza obojętnym. Ważnym w czasach, gdy tak wiele mówi się o migrantach, również nielegalnych. Tych, którzy giną w wodach Morza Śródziemnego i na „zielonych granicach”. I tych, którzy potem próbują znaleźć własne miejsce na swojej „ziemi obiecanej”. Jak mówi Agnieszka Holland: to dzisiaj jeden z największych problemów świata.

– Moje filmy rodzą się z uczuć, które stają się dla mnie niemal obsesją – mówi Alice Diop.

Jej projekt „Saint Omer” został zainspirowany przez zdjęcie, które zobaczyła w 2015 roku w „Le Monde”. Kamera monitoringu uchwyciła ciemnoskórą kobietę pchającą wózek z maleńkim dzieckiem na dworcu Gare du Nord. Dwa dni wcześniej o 6.00 rano w Berck-sur-Mer znaleziono maleńkie dziecko niesione przez fale.

Pozostało 91% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Film
Festiwal w Cannes z cieniem #metoo. Mają paść poważne oskarżenia wobec gigantów
Film
Piotr Adamczyk gra mafioso. Kiedy odmawiał grania playboyów, uratowała go Ameryka
Film
Cannes 2024: Coppola, Lanthimos i „Furioza. Saga Mad Max” powalczą o Złotą Palmę
Film
Nie żyje Roger Corman, "król filmów klasy B"
Film
Rekomendacje filmowe na weekend: Stara Anglia, Sudan i miasto bogów