Bohaterowie „El Clan" przywodzą na myśl rodzinę Corleone z klasycznej trylogii mafijnej Francisa Forda Coppoli. Wszystkie zbrodnie i przestępstwa popełniają dla dobra rodziny, która jest dla nich najwyższą wartością.
Historia, choć wydaje się ekstrawaganckim pomysłem scenarzystów, zdarzyła się naprawdę. W Europie mało kto o niej słyszał, w Argentynie przez lata nie schodziła z pierwszych stron gazet. Rok 1983, tuż po upadku rządzącej krajem przez osiem lat wojskowej junty. Oficer służb specjalnych Arquimedes Puccio (na przemian demoniczny i ujmujący Guillermo Francella) dobrze jej się zasłużył. Sprawnie porywał i skutecznie eliminował politycznych przeciwników, zyskując uznanie i parasol ochronny szefów. Gdy władzę przejął demokratyczny rząd, jego dawny zwierzchnik zasugerował: „Przez jakiś czas trzeba poudawać. Kiedyś wszystko wróci do normy".
Ale Arquimedes nie zamierza czekać. Zbrodnie, w których się specjalizował, w nowych realiach politycznych zapewnią mu bogactwo. Politycznych przeciwników zastąpili ludzie zamożni, za których uwolnienie rodziny są gotowe zapłacić wysoki okup. Jego zapłacenie nie gwarantuje jednak życia ofiarom porwań. Takie sytuacje niestety się zdarzają – nabuzowani adrenaliną przestępcy wyżywają się na swych ofiarach. Arquimedes nie jest jednak napalonym nastolatkiem. I to szacowny, dobiegający sześćdziesiątki mąż i ojciec pięciorga dzieci, odmawiający codzienną modlitwę przed kolacją.
Przekonany o swej bezkarności w morderczy proceder wciąga własną rodzinę, a dom zamienia w katownię. Najstarszy syn, członek narodowej reprezentacji w rugby (Peter Lanzani), typuje ofiary i uczestniczy w ich porywaniu. Żona i małoletnie córki udają, że o niczym nie wiedzą, a dobiegające z piwnicy jęki ofiar zagłuszają głośną muzyką.
„El Clan" nie jest filmem rozliczeniowym z wstydliwą częścią najnowszej historii Argentyny. To przede wszystkim balansująca na pograniczu thrillera, dramatu obyczajowego i czarnej komedii wciągająca opowieść o tradycyjnej rodzinie, która zdominowana przez ojca patriarchę nie widzi niczego złego we współuczestnictwie w zbrodniach. To, w co on ją wciąga, ma nie tylko zapewnić luksusowy byt, ale także na zawsze scementować. „Rodzina jest najważniejsza" – ta mantra usprawiedliwia wszystko. Nie wiemy, czy za tym kryje się podziw, oportunizm wspomagany setkami dolarów, czy też strach przed wyrzuceniem poza rodzinny nawias.