„Baby Broker”, opowieść o potrzebie miłości

„Baby Broker” zaczyna się jak typowy thriller, by potem zmienić się w opowieść o potrzebie miłości.

Publikacja: 27.10.2022 03:00

„Baby Broker” powstał w Korei, ale pokazuje uniwersalne dramaty

„Baby Broker” powstał w Korei, ale pokazuje uniwersalne dramaty

Foto: Best FILM

Do okna życia podchodzi młoda dziewczyna. Zostawia zawiniątko z maleńkim chłopczykiem, przy nim kartkę: „Woo-sung, kiedyś po ciebie wrócę”. Dziecko zabierają dwaj mężczyźni. Jeden z nich, pracujący przy oknie życia, kasuje obraz w kamerze. Taki mają biznes. Sprzedają maluchy ludziom, dla których dziecko jest nieosiągalnym szczęściem.

Tym razem przyłączy się do nich młodziutka matka Woo-sunga, która znów zjawia się przy oknie życia. I kilkulatek z sierocińca, który ukryje się w ich samochodzie. W piątkę wyruszą w drogę do ewentualnych przybranych rodziców. Ale podąża za nimi policjantka próbująca złapać na gorącym uczynku handlarzy dziećmi.

„Baby Broker” to opowieść o dzieciach niechcianych. I ludziach, którzy z niechcianych dzieci wyrastają.

Społeczne sieroty

Wszystko to brzmi jak typowy thriller, dość prosto. Jednak u Hirokazu Kore-edy nic nigdy nie jest proste. Każdy z bohaterów ma niełatwą przeszłość i swoją tajemnicę. Coś, co chciałby wymazać z pamięci, żeby zacząć nowe życie, ocalić odrobinę wiary w świat. Tu nie chodzi o złapanie przestępców. Tego japońskiego reżysera interesują przede wszystkim uczucia.

„Baby Broker” to opowieść o dzieciach niechcianych. I ludziach, którzy z niechcianych dzieci wyrastają. O prawie do godnego życia, do miłości. O ranach, które nigdy się nie zabliźniają. Ale i o nadziei.

– Kiedy dokumentowałem temat społecznych sierot, często spotykałem dzieci i młodych ludzi zadających sobie pytanie: „Czy to dobrze, że się urodziłem?”. Chciałem odpowiedzieć na to pytanie twierdząco, zostawić widzom nadzieję, pokazać, jak kobiety budzą się do macierzyństwa i jak bardzo człowiekowi potrzebne jest uczucie. Zaintrygowały mnie „okna życia” i dramaty, jakie się za nimi kryją – mówi Hirokazu Kore-eda.

Japoński artysta wie jednak, jak trudno jest odciąć się od przeszłości. Młoda So-young mówi: „Śniło mi się, że pada deszcz, wystawiam rękę, krople zmywają wszystko, co wczoraj zrobiłam”. Ale przecież na jawie deszcz nie może zmyć przeszłości.

„Baby Broker” jest typowy dla tego artysty, który robi filmy kameralne, pełne wrażliwości. Interesuje go rodzina, więzy między ludźmi, często pourywane i chore. W opartym na własnych wspomnieniach „Still Walking” pokazał rodzinę przez całe lata celebrującą pamięć syna, który utonął w wieku 15 lat, ratując życie innego chłopca.

W „Nikt nie wie” wchodził w świat czworga dzieci od 5 do 12 lat. Matka je pozostawiła, by związać się z kolejnym mężczyzną. Bohaterami „Życzenia” byli dwaj rozdzieleni przez los mali bracia mieszkający w innych miastach i marzący o tym, żeby się spotkać.

W „Jaki ojciec taki syn” Kore-eda obserwował dramat ludzi, którym w szpitalu dzieci zamieniono. Jeden chłopiec trafił do rodziny ambitnego i wymagającego, niemającego dla syna czasu architekta, drugi do prostej, ale ciepłej, wielodzietnej rodziny drobnego sklepikarza, a prawda wyszła na jaw dopiero, gdy chłopcy mieli po sześć lat.

W „Naszej młodszej siostrze” opowiedział o trzech kobietach, które po śmierci ojca decydują się przyjąć do domu swoją przyrodnią siostrę. W „Złodziejaszkach” pokazujących bezduszność prawa pytał, która rodzina jest prawdziwa – ta, która dała życie i porzuciła, czy ta, która przygarnęła dziecko i je kocha.

Zwyczajni ludzie

„Porównują mnie do Ozu, ale ja jestem bardziej jak Ken Loach” – powiedział kiedyś w wywiadzie dla „Guardiana” Hirokazu Kore-eda, odwołując się do twórczości tego brytyjskiego reżysera.

I coś w tym jest. Japończyk obserwuje zwyczajnych ludzi, często tych, którzy nie dają sobie rady z życiem. Dostrzega ich dramaty, szuka wartości, które pomagają im przetrwać, pokazuje solidarność na dnie. Dlatego w jego filmach, bardzo przecież kameralnych, pojawia się zwykle wyraziste tło społeczne.

„Baby Brokera” Kore-eda zrealizował w Korei, tam właśnie popularne są okna życia. Ale jego film, jak wszystkie inne, jest uniwersalny. Japończyk nie wraca w swojej twórczości do tradycji samurajskiej, nie podkreśla odrębności obyczajowej azjatyckich społeczeństw.

Gdy we Francji kręcił „Prawdę” z Catherine Deneuve, przyznawał, że czasem zaskakiwała go europejska mentalność. Choćby to, że mężczyzna może płakać w obecności kobiety. Ale to w gruncie rzeczy szczegóły. On sam przyznaje, że często dostaje sygnały z odległych stron świata, jak bliskie widzom są jego opowieści.

Kore-eda każdym filmem udowadnia, że pod różnymi szerokościami i długościami geograficznymi ludzie przeżywają podobne dramaty. Niezależnie od koloru skóry, wiary, zamożności, pozycji społecznej – najprostsze uczucia, miłość, rozpacz, krzywda, nadzieje, są podobne.

Do okna życia podchodzi młoda dziewczyna. Zostawia zawiniątko z maleńkim chłopczykiem, przy nim kartkę: „Woo-sung, kiedyś po ciebie wrócę”. Dziecko zabierają dwaj mężczyźni. Jeden z nich, pracujący przy oknie życia, kasuje obraz w kamerze. Taki mają biznes. Sprzedają maluchy ludziom, dla których dziecko jest nieosiągalnym szczęściem.

Tym razem przyłączy się do nich młodziutka matka Woo-sunga, która znów zjawia się przy oknie życia. I kilkulatek z sierocińca, który ukryje się w ich samochodzie. W piątkę wyruszą w drogę do ewentualnych przybranych rodziców. Ale podąża za nimi policjantka próbująca złapać na gorącym uczynku handlarzy dziećmi.

Pozostało 85% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Film
Rusza 17. edycja Międzynarodowego Festiwalu Kina Niezależnego Mastercard OFF CAMERA
Film
Marcin Dorociński z kolejną rolą w Hollywood. W jakiej produkcji pojawi się aktor?
Film
Rekomendacje filmowe na weekend: Sport i namiętności
Film
Festiwal Mastercard OFF CAMERA. Patrick Wilson z nagrodą „Pod prąd”
Film
Nie żyje reżyser Laurent Cantet. Miał 63 lata