Sean Baker uparcie nie wierzy w American Dream. Nie interesują go ci, którzy spełniają swoje marzenia, mozolnie pnąc się „od pucybuta do milionera”. Nie filmuje mieszkańców zamożnych domów z równo przystrzyżonymi trawnikami ani luksusowych apartamentowców na Manhattanie. Pozostaje wierny wykluczonym, innym, tym, którym się nie wiedzie. W „Take Out” portretował nielegalnego imigranta z Chin mającego jeden dzień na uzbieranie pokaźnej sumy, by spłacić dług wobec ludzi, którzy przemycili go do Stanów. W „Gwiazdeczce” podglądał relacje 21-letniej ćpunki i 85-letniej owdowiałej, samotnej staruszki. A przez dwoma laty w „Mandarynce” opowiedział o dwóch transseksualnych prostytutkach przemierzających ulice Los Angeles. Teraz przeniósł się na Florydę – tam, gdzie wielu bogatych Amerykanów spędza w słońcu jesień życia i gdzie rodziny z dziećmi przyjeżdżają zabawić się do Disney Worldu. Właśnie w cieniu tego bajecznego parku rozrywki toczy się akcja nowego filmu Bakera „The Florida Project”.
Ale Baker tylko w ostatniej scenie podejdzie z kamerą pod zamek Kopciuszka. Akcja jego filmu toczy się kompleksie motelowym przy autostradzie 192. Budynki nazywają się pięknie: Magic Castle, Futureland. I kuszą kolorowymi ścianami. W istocie to miejsce dość obskurne, gdzie skromny pokój z łóżkiem i telewizorem można wynająć na dzień, dwa, albo nawet na godziny. Ale można też tu zamieszkać na dłużej. Tak jak bezdomna Halley i jej sześcioletnia córka Moonee.
Baker patrzy na ten świat nędzy oczami dzieci. Zaradnych, nad wiek rozgarniętych. Mała Moonee, jej przyjaciel Scooty i przyjaciółka Jancey całe dnie spędzają razem. Popodglądają starą penjonariuszkę kompleksu, opalającą się przy małym basenie z gołymi piersiami, wyżebrzą dolara na kulkę lodów, którą się potem solidarnie dzielą. Dużo wiedzą o życiu.
Moonee razem z matką kupuje podróbki perfum i sprzedaje je potem „za dobrą cenę” gościom pod dobrym hotelem. Jakoś trzeba żyć co tydzień czynsz. A jak nie starcza pieniędzy? Czasem, kiedy Moonee włóczy się po okolicy albo kąpie się w wannie, do Halley przychodzą faceci. Tacy, co za chwilę sobie pójdą, bo mają już kupione dla całej rodziny bilety do Disney Worldu.