Tam bohaterem był płatny morderca samuraj. Tu – bezimienny killer w stylowym garniturze, który przemierza Hiszpanię (Isaach de Bankole).
Odwiedzając kolejne knajpki i kawiarnie, zawsze postępuje według tego samego rytuału. Najpierw zamawia dwie kawy espresso, a następnie czeka na umówione spotkania z rozmaitymi ludźmi (m.in. Tildą Swinton, Gaelem Garcią Bernalem, Johnem Hurtem), podczas których wymienia się z nimi pudełkami zapałek. Oni dostają diamenty. On – karteczki z pewnymi informacjami.
Jak można się domyślić z tego streszczenia, Jarmusch – choć skorzystał z wzorca kryminału, reguły gatunku potraktował po swojemu. Akcję ograniczył do minimum, podobnie jak dialogi. Fabułę odarł ze wszystkiego, co zwykle utożsamiamy z kinem. Pozostawił jedynie szkielet historii, który obudował rozmaitymi tropami kulturowymi i znaczeniami.
Cytaty z klasyki, m.in. Hitchcocka, Godarda, Melville’a, Wellesa, mieszają się w filmie z pseudofilozoficznymi refleksjami o naturze świata. „Postrzeganie jest subiektywne” – mówi główny bohater, jakby Jarmusch sugerował, że rzeczywistość może być złudna, a film jest jedynie „snem, co do którego nie ma pewności, czy nam się przyśnił” – jak mówi Tilda Swinton wcielająca się w postać tajemniczej kobiety.
Jarmusch nie ma w tym filmie nic ciekawego do powiedzenia, a na dodatek irytująco się powtarza. Motywy, które w poprzednich filmach intrygowały, tutaj mają jedynie karykaturalny wymiar. Na uwagę zasługują jedynie zdjęcia Christophera Doyle’a.