Psy 3

W najnowszym filmie Wojtka Smarzowskiego drogówka to łapówkarze, pijacy i dziwkarze. Ale i my nie lepsi...

Aktualizacja: 12.01.2013 12:39 Publikacja: 12.01.2013 12:30

Psy 3

Foto: Next Film

Tekst z tygodnika "Uważam Rze"

Reżyser Wojciech Smarzowski tym razem wypuścił się na policję drogową. „Drogówkę" skręcił zeszłej zimy i wiosny. Potem nieco posklejał i to, co powstało, przeciekło do Internetu. W sieci od razu się zagotowało, bo to przecież Smarzowski – a on ciągle jest na fali wznoszącej. Po pierwsze temat: drogówka, a na tym  znają się miliony. Po drugie ten film to najlepsze podsumowanie Euro 2012: autostrady ciągle w budowie, a na reszcie ciasnych dróg rzeźnia dzień w dzień. Drogówka ma kogo łapać. Co tydzień słyszymy tzw. zatrważające statystyki. I nic. Tyle że na tych statystykach można nieźle zarobić.

Mantra na poboczu

Suszarka, lizak i zaczyna się rozmowa. W filmie Smarzowskiego dialogi wyglądają, jakby je pisał Sofokles. Każdy rozdzierający. Podpity kierowca malucha (Henryk Gołębiewski), nawet by wsunął w łapę, ale ma tylko 40 zł. Inny daje, ale handryczy się o każdą stówę. Ksiądz proboszcz  (Andrzej Zaborski, prosto z „Wesela") chce się dogadać za wszelką cenę, a i argumenty ma mocne. Poseł (Andrzej Grabowski) ma zarówno promile, jak i immunitet, i się stawia.

W takiej sytuacji ci z drogówki włączają mantrę, bo generalnie są od pouczania. Posłuchajmy. „W policji jest jak z wędkowaniem" – mówi do kamery inny prosty funkcjonariusz w czapce z białym pokryciem – „Chodzi o to, żeby branie było". „Operować trzeba gdzieś po cichu, na uboczu. Bo jak jest branie, to jest rozrywka" – kontynuuje szczerze, bo już zdążył zapomnieć, że mówi do kamery. I nagle grzmi, jak to tirówki niebezpiecznie odwracają uwagę kierowców. „Przecież jak ktoś idzie do policji, to chyba nie dla pieniędzy" – deklaruje kolejny: skorumpowany do cna kombinator (Marcin Dorociński), któremu kumpel nie odpalił jeszcze działki za ostatni przewał. Debiutująca funkcjonariuszka, która nie potrafi jeszcze fałszować odczytu na suszarce (dziecko!), czyta do telewizora z wymiętej kartki zupełnie durny tekst. Ale co tam! Nie przyszła tu robić za gwiazdę, przyszła się obłowić. Reżyser wie o drogówce to, co miliony jej klientów: wyłudzana od kierowców kasa, wszechobecna wóda, łapówy przepuszczane po burdelach. A przede wszystkim kolesie, których kryje mafijny układ. Kto w tę sitwę raz wniknął, trzyma dziób na kłódkę i nie chce się za wcześnie nachapać ma nieustające żniwa.

I jest zabawa

Seks się uprawia na raz, dwa, trzy, na pace milicyjnej nyski, na poboczu. Może być też na jakimś zapleczu, pod chwiejącą się żarówką. Jak już jest wyprawa do „agencji", to te barki, te rury, te lampy stroboskopowe, te neony kolorowe tak mamią, że funkcjonariusz czuje, iż wstąpił do swojego policyjnego raju. Wódę rozprowadza się z gwinta, nawet bez zdejmowania policyjnej czapki, choć to strasznie niewygodne. A jak gorzała rozleje się po żyłach, to zbiorowo wykonuje się „Białego misia" (brawo Marian Dziędziel!). Kręcone to z ręki, jak telefonem, że niby taki kawałek życia.

Z tym że zachodzi tu symetria, bo kierowcy wcale nie lepsi. Kierujący, który przekroczył prędkość czy trzeźwość (często obie naraz), obojętnie – napastliwy cham albo uległy cwaniaczek, każdy wije się na tylnym siedzeniu radiowozu i kombinuje, jak nie stracić prawka najtańszym kosztem? To działa, bo – jak twierdzi Smarzowski – kierowcy od lat tkwią w tych samych malinach co policja.

Polska jest generalnie nieprzejezdna, a sieć dróg z czasów wczesnego Gomułki nastawiona na furmanki i syrenki. Więc jak się ma ten hektar do przejechania, to się ryzykuje. Bo inaczej tylko zdechnąć w korkach. To raz. Dwa, że Polska to rojowisko alkoholików w rozmaitym stadium choroby. Jakiś milion, może dwa (zdiagnozowanych) pije, bo musi. Drugie tyle, niemal codziennie jest „pod wpływem". A kto o tym wie lepiej niż policja drogowa? Gdziekolwiek by łapać: w centrum, w uliczce na peryferiach, na wylotówce, obojętnie: o szóstej rano, w południe, przed północą – zawsze na kilkunastu sprawdzonych, dwóch, trzech będzie „pod wpływem". A to oznacza czysty, żywy pieniądz. Tylko wyczuć trzeba, czy klient ma tzw. postawę negocjacyjną i czy przypadkiem czegoś nie nagrywa. Ale z latami przychodzi wprawa.

Oparcie w faktach

Głos dostają także eksperci. Ci mają skłonność pogrążać pijanych kierowców, za to wybielać takich jak na przykład Jacek Braciak z filmu Smarzowskiego. Ten, z odblaskowym napisem „Policja" na plecach, chwieje się i bełkocze w trakcie tzw. czynności. Po czym bez zmysłów zalega w samochodzie. A ekspert, ot, pierwszy z brzegu, Henryk Pietrzak, psycholog pracy, w wywiadzie prasowym wywodzi taką oto psychologię ludową, że policjant ma stresującą pracę, że notorycznie w kontakcie ze złodziejami, mordercami, o pijakach nie wspominając. Że to niesie nerwy, a te najłatwiej zluzować, odbijając flaszkę. Stres, nerwy? No, to może trzeba było się przekwalifikować na sadownika lub pszczelarza. I dalej postępują wyjaśnienia: „Wśród policjantów panuje przekonanie, że są grupą uprzywilejowaną. Łudzą się, że skoro pracują w policji, to przecież koledzy nie zrobią im krzywdy, jak ich złapią na jeździe po pijanemu". Czy tylko się „łudzą"? „W Firmie nie donosi się na kolegów" – mówił pewien major 20 lat temu w „Psach". I tak zostało do dzisiaj.

No, a jak to bywa w terenie? Kliknęliśmy w województwo podkarpackie (tam dał wykładnię psycholog Henryk Pietrzak) w temacie funkcjonariuszy pod wpływem.  Lista incydentów, i to tylko tych ujawnionych przez prasę, bardzo długa. No bo weźmy takie Ropczyce: jedna cukrownia, jedno sanktuarium i jedna zabytkowa kapliczka. Stanisław S. przeprowadzał rower przez ulicę, nie wiedział, że to po raz ostatni w życiu. Rower przefrunął przez najbliższy płot, gdy stuknął w niego seatem Kazimierz K. (1,8 promila, plus etat w policji), który nie wyrobił się w ciasnocie nobliwych uliczek. Sprawca policjant na razie zatrzymany na trzy miesiące. Jest „podejrzany o spowodowanie wypadku".

Po sąsiedzku, w Sanoku, nyskę prowadził środkiem jezdni funkcjonariusz z zasobem blisko 2 promili. I jeszcze wiózł regularnego pacjenta, który miał dorobek 5,2 promila. Ten powinien już nie żyć, a on tylko zemdlał w czasie kontroli. Policjant stracił posadę i, kto wie, może na tym się skończy. I tę litanię można by ciągnąć, gdyby nie była tak śmiertelnie (!) nudna.

Ale zdarzają się i kawałki ucieszne. Jak ten odnotowany niedawno w Lesznie, gdzie stuknął autem w płot zalany w pestkę oficer Centralnego Biura Śledczego. Dodajmy – golusieńki. Rzecz nie byłaby warta farby drukarskiej, gdyby rzeczony funkcjonariusz wcześniej nie wysiadł był ze swojego wehikułu przed podstawówką i nie biegał tam – cały czas z juwenaliami na wierzchu – dookoła własnego samochodu. Jak mu zajrzeli w papiery, okazało się, że wcześniej przesłużył w regularnej policji lat 23. I tak trwa ten pijacki klincz.

Co pan tu robi, panie Smarzowski?

Pytanie, czy w tym temacie na miejscu jest akurat reżyser Smarzowski? Jak najbardziej. Bo „Drogówka" to nie jest obrazek interwencyjny pod hasłem: jak podnieść poziom trzeźwości w policji drogowej. Policja to tylko pretekst. Film jest o rozmaitych publiczno-prywatnych urzędach, o niejasnych fundacjach, o szemranych synekurach, które mają jedną cechę wspólną. Sprytnie podczepiły się pod państwo. I doją, ile wlezie. A do takich speców od dojenia Smarzowski ma rękę jak mało kto. U niego zmieniają się systemy, padają formacje, ale cwaniactwo czy korupcja są nie do zdarcia. Kto wie, czy z taką tezą nie jest najważniejszym dziś w Polsce artystą?

Weźmy takie „Wesele" sprzed lat ośmiu. Wierni na ślubnej mszy słyszą, że „korzeniem wszelkiego zła jest miłość do pieniędzy". Zasłuchani. Potakują. Tylko że akurat im o nic w życiu nie chodzi, jak tylko o to, by wydoić kasę, gdzie się tylko da.

Ojciec panny młodej podsypał proboszczowi, żeby jego szwagier za pół ceny sprowadził młodym takie audi, że gościom oko zbieleje. Do ołtarza jej z takim nabożeństwem nie prowadził, jak do tej fury. Skąd na to kasa? Okazuje się, że sam zamierza przekręcić własnego teścia na dwa hektary przy trasie przelotowej. A tu facet, który żukiem wódkę podwiózł, żąda podwyżki. I orkiestra też – i to już. Na koniec notariusz fałszujący dokumenty za ekstrakasę i policja. Każdy – doić, doić, doić. Z tym że my jakoś tego dojonego nie żałujemy. Bo sam doszedł do pieniędzy oszustwem i wyzyskiem. Nie żałujemy zresztą nikogo – jedna świnia większa od drugiej. Taką diagnozę stanu społeczeństwa polskiego, w 15-lecie III RP, podpiął Smarzowski pod Wyspiańskiego, Dąbrowską i Nowakowskiego – żeby zabrzmiała jak dzwon Zygmunt. I nawet to wyszło.

W „Domu złym" (2009 r.) mamy Bieszczady, stan wojenny i „działania operacyjne" milicji, esbecji i prokuratury. Ale jak tu prowadzić działania, kiedy prokurator zdania nie jest w stanie dokończyć, bo chlusta rzygowinami. Że pijany? To go akurat nie wyróżnia. Piją wszyscy pod ogórka i jeszcze podśpiewują radziecki hymn. Ale żaden nie jest pijany na tyle, by nie zbierał haków na kumpli, na szefów, na kogo się da. To się zawsze może przydać. Esbek przymknie oko na romans porucznika MO, a ten, jak by mu kto zeznał o malwersacjach w pegeerze, usunie to z akt. A wszystko na marginesie dochodzenia w sprawie, że jeden pazerny pijak dla pieniędzy zarąbał innego pijaka siekierą. Zresztą przez pomyłkę. Ponure to, ale Smarzowski nie szpikuje fabuły brutalnością dla samej prowokacji. Tu chodzi o dosadność, ale w granicach normy. Polskiej.

I na koniec zeszłoroczna „Róża". Pomijam cały splot narodowościowy. Wyjmę jedną tylko figurę, zresztą z drugiego szeregu. Trafił się na tych powojennych Mazurach ot, taki marginalny pijaczek, który zahandluje na boku. Dolarami, rowerem, penicyliną. Wydaje się – żywcem wzięty z dobrych, przedwojennych czasów. A tu – trach! – spotykamy go w ubeckiej piwnicy, gdzie niemal na śmierć katuje przyzwoitego człowieka. Za nic. Żeby nie było takich, którzy nie dostali pałą.

Nie popadajmy w hołdownictwo, ale powtórzmy za klasykiem: Wojciech Smarzowski kręci mało, ale kręci smacznie. A jak już pokaże film, to nie możemy się doczekać kolejnego.

Tekst z tygodnika "Uważam Rze"

Reżyser Wojciech Smarzowski tym razem wypuścił się na policję drogową. „Drogówkę" skręcił zeszłej zimy i wiosny. Potem nieco posklejał i to, co powstało, przeciekło do Internetu. W sieci od razu się zagotowało, bo to przecież Smarzowski – a on ciągle jest na fali wznoszącej. Po pierwsze temat: drogówka, a na tym  znają się miliony. Po drugie ten film to najlepsze podsumowanie Euro 2012: autostrady ciągle w budowie, a na reszcie ciasnych dróg rzeźnia dzień w dzień. Drogówka ma kogo łapać. Co tydzień słyszymy tzw. zatrważające statystyki. I nic. Tyle że na tych statystykach można nieźle zarobić.

Pozostało 93% artykułu
Film
„28 lat później”. Powrót do pogrążonej w morderczej pandemii Wielkiej Brytanii
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Film
Rekomendacje filmowe: Wchodzenie w życie nigdy nie jest łatwe
Film
Kryzys w polskiej kinematografii. Filmowcy spotkają się z ministrą kultury
Film
Najbardziej oczekiwany serial „Sto lat samotności” doczekał się premiery
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Film
„Emilia Perez” z największą liczbą nominacji do Złotego Globu