Ale dlaczego Perquis powtarza patriarchalny model, który sam krytykuje? Czy nie widzi, że wpada w rodzinną pułapkę?
Co ciekawe, Perquis z jednej strony wie, że ojciec go skrzywdził, a z drugiej rozumie go i ceni. Powiedział mi wprost, że nie ma żalu do ojca, że go bił, bo jednak wychował go na człowieka. Dzisiaj Damien jest kimś i podświadomie uważa, że to również zasługa ojca.
Może postawa Perquisa wobec żony jest charakterystyczna dla wszystkich piłkarzy, którzy są zakładnikami wizerunku macho?
Żony piłkarzy w większości podporządkowują się mężom, bo to oni zarabiają ogromne pieniądze i są w domu figurami. Dyktują warunki. Macho nie może pokazać słabości w stosunku do kobiet. Nie może być przed kolegami sobą, musi grać twardziela. Stąd te tatuaże, fryzury oraz gigantyczne mięśnie.
Zainteresowało mnie, że w piłkarskiej szatni panuje specyficzny, nieco erotyczny klimat. Chociaż piłkarze są potwornymi homofobami, pozwalają sobie na żarty i zachowania, które można zinterpretować jako homoerotyzm.
Mój film jest jedną wielką afirmacją męskiego ciała. Dla kobiet jest z pewnością przyjemny w odbiorze, również dlatego, że pokazuje mężczyzn w negliżu. Nie sądzę, żeby między piłkarzami istniało jakiekolwiek erotyczne napięcie, ale niektóre niewybredne żarty, którymi rzucali chłopcy z reprezentacji, zaskoczyły mnie. „Tu ci paluszek wsadzę, a potem będę musiał wycierać". Mocne to. Natomiast jawnych kontekstów homoseksualnych w tym świecie być nie może – miękki gość zostałby w tym świecie od razu zabity. Coming out byłby samobójstwem.
Męskie ciało, którego afirmacją jest pana film, w świecie sportu staje się zarazem dobrze naoliwionym mechanizmem. Dla piłkarza jest narzędziem pracy, czymś abstrakcyjnym i bez czucia.
Fascynuję się ludzkim ciałem jak Leni Riefenstahl. Ciałem sportowca, które przypomina rzeźbę, zaczyna być nieludzkie. Marzę o tym, żeby pójść dalej, w psychologiczne kino sportowe. Chciałbym w tym roku zrobić film o kadrze siatkarek – mistrzostwa świata w Polsce to doskonała okazja.
Oczywiście dla pana człowiek i jego przeżycia liczą się bardziej niż sportowa historia?
Tak, zawsze szukam psychologicznego zaczepienia. Nie inaczej jest z „Będziesz legendą, człowieku". Nie mogłem zrobić filmu po prostu o Euro 2012. Mistrzostwa od początku były w tle, jako kontekst ludzkiego dramatu. Przyglądam się ludziom, ich wyborom, być może prowokuję pewne sytuacje. Film dokumentalny zawsze ma w sobie coś z manipulacji, bo reżyser musi zamknąć rzeczywistość w atrakcyjnej narracji. Zrobić wprowadzenie i mocną puentę. Nie powinien za to krytykować swoich bohaterów. Nigdy tego nie robię. To znaczy, zdarza mi się powiedzieć coś krytycznego o filmowanej postaci, ale prywatnie, a nie przed kamerą. Dokument pokazuje pewien problem, a interpretuje go widz. Bo jednemu na przykład patriarchat w piłkarskich rodzinach będzie się podobał, a innemu nie. Ktoś powie: „Fajny facet, ma jaja, tak trzeba postępować z kobietami". A kobiety, rzecz jasna, będą oburzone. Ja osobiście patriarchatu nie czuję i nie popieram. U mnie w domu dominowała matka. Ojciec zarabiał, ale matka rządziła. I była współczesną wersją Dulskiej, cały czas dbała o pozory, określała, czego nie wypada robić „przed sąsiadami". Kiedy dorastałem, robiłem jej na przekór. Byłem otwarty na złość matce. W dorosłym życiu praktykuję partnerski model. Moja żona jest silną kobietą. Podoba mi się, że ona dowodzi, jest szefem firmy, dominuje.
To pańska żona wyprodukowała „Będziesz legendą, człowieku".
Tak. Cieszę się, bo lubię z nią pracować. Z tego punktu widzenia podejście Perquisa do żony mi nie odpowiada. Ale to nie powinna być oś dokumentu. Dla mnie ciekawsze okazały się sprawy pokoleniowe. Wina ojca idzie w syna, Damien nie potrafi się z tego wyrwać. Jest zbyt zajęty karierą, a w piłce nożnej trzeba być żołnierzem. To jest zero-jedynkowy układ. Trening, masaż, sen, trening. Im mniej myślisz, tym lepiej.
Lejtmotywem pana twórczości jest rodzinna wiwisekcja. Bada pan rodzinne historie, własne oraz cudze. Ale – proszę mnie poprawić, jeśli się mylę – z każdym kolejnym filmem coraz mniej mówi pan o sobie.
Już tego nie potrzebuję. Przestaje mnie interesować kino takie, jak mój pierwszy film – „Takiego pięknego syna urodziłam", czyli prosta rejestracja, „home video". Współczesne kino dokumentalne coraz bardziej traci formę, staje się niechlujne obrazowo, dźwiękowo, bezkształtne narracyjnie. A ja idę w przeciwnym kierunku. Chcę robić dokumenty blisko fabuły, eksperymentalne, z elementami innych gatunków. Dlatego w moim najnowszym filmie znalazły się animacyjne wstawki.
Wykonał pan radykalny zwrot: kiedyś stawiał pan wyłącznie na emocje. Jakie są powody tej zmiany?
Chyba wynika to z wieku, dojrzałości. Jestem już po czterdziestce. Z wykształcenia jestem operatorem filmowym, kręciłem filmy fabularne i siedzi to we mnie. Nie odkrywam niczego nowego, chcę tylko wrócić do korzeni polskiego dokumentu lat 80. Gdzie mieli trzydziestkę piątkę, gdzie była obserwacja i kadrowanie. W filmach Kieślowskiego była koncertowa forma. A teraz to się wszystko skurwiło. Każdy tylko wyciąga kamerkę i kręci wszystko, bez opamiętania. Nie chcę w tym brać udziału. Parę dni temu zacząłem film fabularny, kinowy, mój debiut.
To będzie historia seryjnego mordercy?
Tak. Okazuje się, że świetnie pracuje mi się z aktorami. Normalnego człowieka ciężko jest namówić do pewnych wyrazistych zachowań, z aktorem tego problemu nie ma. Prawda jest taka, że do aktora trzeba mówić bardzo krótko i precyzyjnie, a do normalnego człowieka bardzo dużo i nieprecyzyjnie. To się musi stać bliska tobie – autorowi dokumentu – osoba. Nie wiem, czy wykorzystuję tych ludzi, czy nie, to sprawa trudna do ustalenia, ale moja zasada jest zawsze taka, że jak chcesz komuś otworzyć serce czy duszę, to musisz otworzyć swoją. Ja tym ludziom opowiadam wszystko o swoim życiu, o najskrytszych problemach, oni wszystko wiedzą. Często wiedzą więcej niż moi bliscy.
Nie ma pan oporów?
Nie. Bo tylko taki układ daje szansę, że bohater się otworzy. On nie może rozmawiać z obcym facetem.
A zdarza się panu w takich sytuacjach kłamać? Konfabulować, żeby zbudować poczucie więzi?
Nie, bo to jest już niemoralne. Nakreślam tylko sytuację mojej rodziny i mojego domu tak, że ludzie widzą, że nie jestem kryształowy. Że dostałem w życiu w dupę, że nieraz zostałem upokorzony, że jakoś wybrnąłem z tego, a teraz mam rodzinę. Ja nawet pokazuję czasem im mój film, żeby wiedzieli, że nie przyszedł jakiś facio z kasą, chociaż ja pieniędzy specjalnie nie mam. W ten sposób chcę pokazać, że jestem na ich poziomie albo nawet mam większe problemy od nich. I wtedy oni mówią: „Tak, ten facet jest w porządku, będziemy z nim rozmawiać". Tylko tyle i aż tyle.