Miłości nie da się opanować

Feliks Falk o poniedziałkowej premierze Teatru Telewizji, spektaklu „O banalności miłości", historii romansu Hanny Arendt i Martina Heideggera

Aktualizacja: 20.01.2013 03:56 Publikacja: 19.01.2013 14:00

Miłości nie da się opanować

Foto: Rzeczpospolita, Adam Jagielak Ada Adam Jagielak

Rozmawiamy niedługo po pokazie odświeżonej cyfrowo wersji „Wodzireja", jednego z najważniejszych filmów lat 70. z kreacją Jerzego Stuhra. Jakie miał pan wrażenia, oglądając obecnie historię Danielaka?

Feliks Falk: Potraktowałem pokaz jak zaległą premierę, bo „Wodzirej" z nakazu politycznego wszedł na ekrany bodajże w jednej kopii. Było bardzo miło, razem z Jurkiem Stuhrem, Michałem Tarkowskim i innymi prezentowaliśmy film, przyszło dużo ludzi ze środowiska i nie tylko. Wielu odebrało film jako aktualny.

Mechanizmy estrady i kariery się nie zmieniły.

Chyba nie tak bardzo. Choć z pewnością mają inne tło i inne cele. Myślę, że ten film odbiera się także jako dokument epoki gierkowskiej. Nie pracowaliśmy w hali, tylko w autentycznych lokalizacjach – w mieszkaniach, knajpach, sklepach. Te twarze, ubrania, samochody i inne detale to już historia.

Teraz panuje dość perwersyjna moda na tamte czasy, zwłaszcza w gastronomii. Młode pokolenie, kontestując współczesność, chroni się w dekoracje z czasów młodości rodziców.

Bo spopularyzowały to filmy Barei. Ale w rzeczywistości były dość nędzne, tak jak wódka, która płynęła hektolitrami. Myślę, że dla młodych to jednak świat egzotyczny.

Ale mówi się, że nasze czasy przypominają lata 70.

Nie powiedziałbym. Odbywają się może przewrotne zabawy w tamtym stylu, ale nie w skali masowej, tylko środowiskowej. Natomiast PRL na serio jest obecny w głowach ludzi, którzy chcą się przypodobać skołowanym biedakom. Wydaje się im, że tamten świat był lepszy. To ich wykorzystują politycy, którzy chcą dzisiaj robić kariery. Zarówno z prawicy, jak i z lewicy. Kręcąc, kłamiąc, manipulując, tak jak kiedyś, dążą do celu. Wtedy z powodu niedoborów w gospodarce wystarczyła wymiana barterowa w stylu: ja panu załatwię to, a pan mi tamto itd. Sądzę, że dzisiaj trzeba być bardziej cynicznym od Danielaków, żeby odnieść sukces. No i posiadać umiejętność przebicia się w mediach.

W poniedziałek w Teatrze TV odbędzie się premiera spektaklu „O banalności miłości" w pana reżyserii, o romansie żydowskiej myślicielki Hanny Arendt i Martina Heideggera, filozofa, który zaangażował się w nazizm i poparł Adolfa Hitlera.

To była niezwykła miłość, również dlatego, że przetrwała trudne czasy II wojny światowej i Holocaustu, czyli ideowy i życiowy konflikt kochanków. Poznali się na uniwersytecie, jeszcze przed dojściem Hitlera do władzy, ale potem Arendt musiała uciekać z Niemiec. Ta miłość, prawdę mówiąc, nie miała prawa zaistnieć i przetrwać.

Niesamowite jest też ujęcie tematu przez autorkę, znaną izraelską pisarkę Savyon Librecht. Hanna Arendt udziela wywiadu na temat Eichmanna w kontekście jej książki o banalności zła, jednak sprawa miłości do Heideggera powraca nieoczekiwanie w retrospekcjach. Można powiedzieć, że to była zła miłość?

Byłbym ostrożny z taką oceną. Człowiek nie może być odpowiedzialny do końca za swoje uczucia. Mówi się, że w pewnych okolicznościach należy je tłumić, ale nie każdy jest w stanie. I nie każdy chce. Bywa, że uczucie jest silniejsze od rozsądku. Myślę jednak, że Heidegger nie był w tym związku do końca szczery i uczciwy, przynajmniej na początku. Być może później jego uczucie się rozwinęło, ale na początku był flirt. Fascynacja Hanną przyszła później. Jej miłość z pewnością była silniejsza i to od początku. Choć na pewno zadziałała tu także magia jego nazwiska. Niezwykłe jest jednak to, że ich miłość trwała nawet po doświadczeniach nazizmu i Holocaustu. Kiedy się spotykają po latach rozłąki w Niemczech, Arendt wciąż kocha Heideggera. Ale trzeba dodać, że nie poparła jego prośby o wsparcie go w procesie denazyfikacyjnym.

Zna pan współczesne przypadki, gdy wielkie uczucie pomaga pokonać różnice światopoglądowe, polityczne?

Myślę, że Arendt i Heideggerowi przyszło to łatwiej, bo nie byli ze sobą na stałe. Gdyby byli skazani na siebie na co dzień, związek szybko by się skończył. Trudno mi sobie wyobrazić, żeby przy dzisiejszych podziałach ideologicznych w Polsce taki związek utrzymał się długo.

W spektaklu pojawia się też temat bojkotu. Heideggera dotknął on za nazizm, tymczasem Arendt za wypowiedzi na temat relacji między Żydami z Izraela a ocalonymi z Holocaustu, a także za stosunek do arabskich sąsiadów.

Wynikało to ze złej interpretacji poglądów Arendt. Ale jej bojkot trwał dość długo. Dopiero stosunkowo niedawno wydano w Izraelu jej książkę „O banalności zła".

We współczesnej Polsce ludzie też się bojkotują.

Niestety. Jesteśmy świadkami bezsensownej politycznej wojny. Podział jest wyraźny. Nie sposób znaleźć wspólnego języka. Nie chcemy się słuchać nawzajem. Czasami nie sposób się przebić, zrozumieć. Osobiście staram się nie podejmować dyskusji z osobami, które głoszą radykalne poglądy polityczne, a ja ich nie rozumiem. Tym bardziej, jeśli wychodzi z nich agresja. Ale jeśli kogoś cenię za jego dorobek i pracę, to mimo konfliktu poglądów, znajdujemy inną płaszczyznę porozumienia.

Arendt mówi, że geniuszom więcej się wybacza.

Coś w tym jest. Mamy kilka przykładów. Knut Hamsun też poparł nazizm. Miał proces po wojnie, ale nikt nie podważał znaczenia jego dorobku. Jednak czas zaciera ciemne strony życia twórców.

Równie silne było zaczadzenie komunizmem.

Choćby u Broniewskiego, jeszcze przed wojną, ale zdarzyło się to także większości debiutujących w okresie powojennym, m.in. Andrzejewskiemu, Konwickiemu.

Zygmuntowi Baumannowi.

To jeszcze inna historia. Wielu ludzi popełnia błędy. Szczególnie jeśli są podatni na wpływ jakiejś ideologii. Gorzej, jeśli ta ideologia zabija ich talent i zniekształca ich twórczość. Jeszcze gorzej, jeśli sami stają się tubą tej ideologii. Jak choćby Leni Riefenstall. Ale jeśli zrozumieją, że popierali skompromitowane idee, a ich dzieła po latach się bronią, to zapominamy o ich błędach i w pamięci zostaje ich twórczość. Heidegger dość szybko uświadomił sobie, że poparł niewłaściwych ludzi i złą ideologię. Jednak była w nim zbyt duża pycha, żeby się publicznie przyznać do porażki.

Hanna Arendt tłumaczy swój pełen wyrozumiałości stosunek do Heideggera, a krytyczny, w kilku kwestiach, do Izraela tym, że nie potrafi kochać społeczeństw i narodów, a jedynie konkretnych ludzi.

Identyfikuję się z taką postawą. Dla mnie pojęcie narodu jest zbyt obszerne, żebym mógł je objąć. Lepiej się czuję w mniejszej grupie. Nasz patriotyzm, o którym ostatnio tyle się mówi, powinien się przejawiać w skromniejszy sposób.

Nie pierwszy raz zainteresowała pana historia, w której motywacje bohaterów są nieoczywiste, a nawet skrywane, tymczasem spotyka ich ostry publiczny osąd. Tak było w filmie „Joanna" czy „Enen".

Uważam, że nie powinno się zbyt łatwo oceniać postępowania innych, jeśli nie wiemy do końca, co kierowało człowiekiem i jakie były okoliczności. Zwłaszcza jeśli chodzi o uczucia. To niezwykle skomplikowana sfera związana z naszym mózgiem.

Starego Heideggera zagrał Andrzej Grabowski, do którego przylgnął farsowy stereotyp.

Obserwuję Andrzeja w wielu realizacjach. Grał nie tylko komediowe role. Również poważne i dramatyczne. W tej roli sprawdził się znakomicie.

Co pan sądzi o przyszłości Teatru Telewizji?

Boję się, że traci własny język. I nie chodzi mi o filmowy sposób realizacji, tylko o tzw. teatr na żywo. To zaprzeczenie Teatru Telewizji. Bardziej przypomina sitcom z nagranymi śmiechami i oklaskami. Jeśli mają być przeniesienia przedstawień z teatrów, niech będą robione profesjonalnie w formule telewizyjnego przedstawienia. Obawiam się też ograniczenia produkcji ze względów finansowych. Pojawiły się już informacje, że spektakle zostaną przeniesione z Jedynki do TVP Kultura. Mam nadzieję, że to nieprawda, bo milionową widownię zastąpiłaby niszowa.

—rozmawiał Jacek Cieślak

"Wodzirej" Feliksa Falka

Feliks Falk (1941)

Reżyser, autor scenariuszy i dramatów. Debiutancki „Wodzirej" z 1978 r. uczynił zeń czołową postać kina moralnego niepokoju.  Wyreżyserował „Szansę", „Był jazz", „Bohatera roku", „Samowolkę", „Komornika", „Enen" i „Joannę". Jest autorem scenariuszy „Wielkiego biegu", „Barytona", „Zdjęć próbnych". Reżyserował na scenach dramatycznych i w Teatrze Telewizji. Napisał sztuki „Przyjęcie", „Koncert". „O banalności miłości". Premiera w poniedziałek o godz. 20.20 w TVP 1. Grąją: Teresa Budzisz-Krzyżanowska, Agnieszka Grochowska, Piotr Adamczyk, Marcin Hycnar i Andrzej Grabowski.

Rozmawiamy niedługo po pokazie odświeżonej cyfrowo wersji „Wodzireja", jednego z najważniejszych filmów lat 70. z kreacją Jerzego Stuhra. Jakie miał pan wrażenia, oglądając obecnie historię Danielaka?

Feliks Falk: Potraktowałem pokaz jak zaległą premierę, bo „Wodzirej" z nakazu politycznego wszedł na ekrany bodajże w jednej kopii. Było bardzo miło, razem z Jurkiem Stuhrem, Michałem Tarkowskim i innymi prezentowaliśmy film, przyszło dużo ludzi ze środowiska i nie tylko. Wielu odebrało film jako aktualny.

Pozostało 94% artykułu
Film
„28 lat później”. Powrót do pogrążonej w morderczej pandemii Wielkiej Brytanii
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Film
Rekomendacje filmowe: Wchodzenie w życie nigdy nie jest łatwe
Film
Kryzys w polskiej kinematografii. Filmowcy spotkają się z ministrą kultury
Film
Najbardziej oczekiwany serial „Sto lat samotności” doczekał się premiery
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Film
„Emilia Perez” z największą liczbą nominacji do Złotego Globu