Anthony Hopkins należy dziś do czołówki najwybitniejszych aktorów świata. Za stworzenie postaci superinteligentnego kanibala w „Milczeniu owiec” zdobył Oscara. Wśród jego wspaniałych kreacji są m.in. role w „Powrocie do Howards End”, „Okruchach dnia”, „Amistad”, „Nixonie”, „Cienistej dolinie”, „Dowodzie”. Jego aktorstwo jest wyważone i dyskretne. Często gra ludzi kryjących mroczne tajemnice.
Brad Pitt – zabójczo przystojny, trochę nonszalancki w stylu bycia, a jednocześnie niespokojny, szukający czegoś, co jest za horyzontem. Od roli w „Thelmie i Luizie” stał się symbolem seksu. Dzisiaj, ustatkowany u boku Angeliny Jolie, coraz częściej od tego wizerunku ucieka, jak choćby w „Babel” Inarritu.
W filmie „Joe Black” Martina Bresta z 1998 r. opowiadającym o pożegnaniu z życiem wystąpili obaj. Hopkins gra bogatego biznesmena Williama Parrisha, który dostaje ataku serca i spotyka na swojej drodze tajemniczego młodego mężczyznę – przystojnego blondyna o naiwności i ciekawości dziecka, ale jednocześnie niezwykłej potędze. Joe Black jest śmiercią i Parrish o tym wie. Idzie z nim na układ – pokaże mu swój świat, a w zamian zyska trochę czasu. Tyle żeby uporządkować swoje sprawy.
Żegnanie się z życiem Parrisha jest w amerykańskim stylu: nie ma żalu, refleksji, buntu, przewartościowań i próby pogodzenia z nieuniknionym. To jeszcze jeden biznes. Może trochę dziwny, ale dobry gracz musi być przygotowany na wszystko. Film – jak na taki temat – ma zbyt dużo hollywoodzkiego lukru, ale gra Brada Pitta, a przede wszystkim Anthony’ego Hopkinsa rekompensują płycizny scenariusza. Zresztą morał do tej bajki i tak widz musi dopisać sam.